Rozdział 8 –
Starcie
- Powiedz jej, żeby przestała… Ja nie chcę zabijać… - wyjąkała Levy,
wczepiając się w umięśnione ramię Smoczego Zabójcy.
- Co ty wygadujesz? – Gajeel był
oszołomiony. Nie wiedział co robić, aby uśmierzyć ból przyjaciółki. Levy wydała
z siebie krótki okrzyk.
- Nie… Proszę…
Kiedy poczuł łzy powoli wsiąkające w jego
ubranie, zamknął niebieskowłosą w żelaznym uścisku.
- Nikogo nie będziesz zabijać – szepnął,
gładząc ją po włosach. – Będę cię chronił. Wszystko będzie dobrze.
Wkrótce uścisk na jego ramieniu zelżał, a
drżenie drobnego ciała ustało. Levy odetchnęła głęboko i spojrzała mu w oczy.
- Ustało – oznajmiła cicho.
Klaskanie i zimny, dźwięczny śmiech Shouty
rozdarły tę chwilę. Gajeel odwrócił głowę w jego stronę i spojrzał wilkiem na
uśmiechniętego blondyna. Shouta miał na sobie fioletowy płaszcz bez rękawów,
szarą koszulę i luźne, białe spodnie, niknące w wysokich butach ze skóry.
Niedbale zerwał maskę z twarzy, ukazując w pełnej krasie groźne spojrzenie zielonych
oczu.
- Wiedziałem, że między wami coś się kroi –
zimny śmiech zmienił się w przesycony złośliwością, melodyjny głos. – Zmiękłeś
od naszego pierwszego spotkania.
Gajeel delikatnie wypuścił Levy z objęć i
stanął na wprost Shouty. W jego oczach płonęła furia i żądza mordu.
- Ty chory skurwysynie – warknął, strzykając
kostkami palców. – Masz jeszcze czelność ze mnie kpić, po tym co zrobiłeś Levy?
- Och, więc tak ma na imię to nieszczęsne
stworzenie? Ciekawe, bo ja niezbyt przypominam sobie, żebym w ogóle ją dotykał.
– Shouta spokojnie znosił gorejące spojrzenie Smoczego Zabójcy.
- Może jak trochę poprzestawiam ci buźkę, to
sobie w końcu przypomnisz – Gajeel uśmiechnął się złowieszczo, zanim rzucił się
na blondyna.
Celował w twarz, ale w ostatniej chwili
zmienił trajektorię i przyszpilił Shoutę do przeciwległej ściany. Blondyn
zakrztusił się i splunął. Jego ręka powędrowała do żelaznego ramienia i
zacisnęła się na nim. Gajeel syknął i odskoczył, kiedy palce przeciwnika
zaczęły gnieść metal.
Shouta odsunął się od skały, w której zrobił
sporą dziurę. Otarł kącik ust rękawem i nagle poczuł, jak ktoś łapie go za
ramię. Odwrócił głowę do tyłu i napotkał czujne spojrzenie złoto – fioletowych
tęczówek.
- Kupicie mi z Ayaku trochę czasu – szepnął.
– Potem już wiesz, co nastąpi.
- Nie odwracaj się tyłem do przeciwnika! –
wrzasnęła Erza, tnąc mieczem w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Yurid.
Srebrnowłosy pojawił się parę metrów za nią, gdzie już czekał na niego Gray.
Magowie nie szczędzili sił.
- Pogaduszki podczas walki są nie na miejscu
– stwierdził Gajeel, pojawiając się nagle przy Shoucie. Już miał zdzielić go po
twarzy, kiedy blondyn zatrzymał jego ramię jedną ręką.
- Też tak uważam. – blondyn wykręcił ramię
Gajeela, nie pozwalając mu na ucieczkę. – Dlatego łaskawie zamknij pysk.
- Chciałbyś, koleś. Tetsuryuu no Hokou!
Shouta puścił go gwałtownie, osłaniając się
ramionami przed potężnym zaklęciem. Gajeel odskoczył, zadowolony z siebie. Z
takiej odległości ten blondasek nie mógł uniknąć ryku.
- Gajeel, debilu! Rozwalisz jaskinię! –
gdzieś z tyłu usłyszał krzyk Erzy. Prychnął pod nosem. Jakby Tytania nie
wychodziła cało z gorszych opresji.
Spojrzał znowu na Shoutę i zamarł. Skóra
blondyna była pokryta czarną, błyszczącą substancją. Nie odniósł żadnej rany,
nawet zadrapania. Powoli podniósł się z ziemi, a substancja zaczęła zanikać. Zaśmiał
się krótko.
- Sądziłeś, że tak łatwo mnie pokonać?
- A jak! Karyuu
no Hokou! – za blondynem jak spod ziemi wyrósł Natsu.
- Kolejny się znalazł! – wrzasnęła Erza,
lecz była zbyt zajęta niszczeniem tarczy Yurida, żeby zdzielić chłopaków po
czuprynach. Natsu wyszczerzył zęby w beztroskim uśmiechu.
- Widzę, że coś sobie nie radzisz, Gajeel –
powiedział, kiedy Smoczy Zabójca stanął obok niego w pozycji bojowej.
- Chciałbyś, Salamander. On jest mój. Ty
osłaniasz tyły przed tym czarnym kurduplem.
Nagle z dymu wyłoniły się czarne pociski.
Smoczy Zabójcy rozbiegli się w różne strony, zanim wybuchły. Shouta ponownie
się zaśmiał.
- Z czego tak ryjesz?! – Gajeela zaczynało
wkurzać zachowanie przeciwnika. Rzucił się na niego z Mieczem Żelaznego Smoka,
ale Shouta tak jak przedtem złapał ostrze ręką, pokrytą czarną substancją.
- Nawet cała armia nie da rady mnie ani
mistrzowi. A czas się kończy.
Chwycił ramię Gajeela i rzucił przeciwnikiem
o ścianę, po czym przyszpilił go do niej, zamykając jego nadgarstki w czarnej
obręczy. Gdy trochę się przybliżył, Smoczy Zabójca splunął mu w twarz. Z tyłu
Natsu już miał rzucić się na Shoutę, ale mag zatrzymał ognistą pięść w połowie
drogi do celu.
- Skurwysyn…! – różowowłosy próbował użyć
drugiej pięści, ale blondyn kopniakiem podciął mu nogi i Natsu upadł jak długi.
Shouta z uśmiechem szaleńca nadepnął mu na głowę i spojrzał na Gajeela, który
wciąż próbował wyswobodzić się z mocnego uścisku przeciwnika. Czemu, do
ciężkiej cholery, uścisk jednej jego ręki jest tak silny?!
- Wiesz jak trudno opanować magię materii?
Tworzyć coś z niczego. Czerpać siłę z otoczenia. Po 20 latach treningu nadal
parę zaklęć wybucha mi przed oczami. – mówiąc to, Shouta powoli pokrył swoją
rękę czarną substancją. – Ale przynajmniej dobrze wyćwiczyłem pozostałe
umiejętności.
Natsu wytężał wszystkie siły, żeby się
podnieść, blondyn jednak za każdym razem mocniej przyciskał stopę do jego
głowy.
Nagle Gajeel poczuł cienkie ostrza,
przebijające jego nadgarstki na wylot. Z obręczy wyrosły czarne kolce.
- Czujesz to, prawda? – Shouta kopnął Natsu
tak mocno, że Smoczy Zabójca poturlał się parę metrów dalej. Pytanie było
jednak skierowane do Gajeela, który zacisnął zęby, czując, jak ostrza stają się
coraz grubsze i rozszerzają rany.
- Takie polecenia to jeszcze nic, bo w
kontroli własnego ciała nie mam problemów. Najgorzej jest, gdy muszę
manipulować nimi w przestrzeni.
Kolce oddzieliły się od obręczy i wbiły się
w ścianę jaskini, zostając częściowo w nadgarstkach Gajeela. Czarnowłosy czuł
ciepłą krew spływającą po przedramionach, ale nie zamierzał dawać satysfakcji
blondynowi. Mocno zacisnął zęby, zignorował piekący ból i ponownie użył ryku.
Shouta prychnął i odskoczył, uwalniając Gajeela. Ten natychmiast wszedł w Tryb
Smoczych Łusek i dołączył do Natsu, który również użył ryku.
- Kurcze, on jest naprawdę mocny – mruknął
różowowłosy, zawczasu przygotowując zaklęcie.
- Naprawdę myślałeś, że mogły mnie pokonać
jakieś płotki? – prychnął Gajeel. – On jest silny. Dlatego to ja poślę go do
piachu.
***
Levy oddychała szybko i to nie tylko ze
względu na ciągły bieg przez tunel jaskini. Nadal nie mogła uspokoić myśli po
wcześniejszym ataku.
Co to było? Czemu ta dziwna postać w jej
głowie kazała jej kogoś zabijać?
Zupełnie tego nie pojmowała. I jeszcze te
jakby znajome sceny…
- Lucy – san, puść mnie wreszcie! – udało
jej się na chwilę wyrwać z uścisku blondynki.
- Co ty wyprawiasz?! Tu jest niebezpiecznie,
musimy wrócić do gildii i wszystkich zawiadomić! Erza i chłopaki się tym zajmą…
- Naprawdę tak myślisz? Nie chcesz dołączyć
się do walki? – Levy nie umiała ukryć rozdrażnienia w głosie. Zacisnęła dłonie
w pięści. Wiedziała, że wyżywanie się na Lucy nic nie da, ale w tym momencie po
prostu dawała upust swojej frustracji.
„Pomyśl chwilę. Nie możesz używać magii,
będziesz tylko zawadą.”
Słowa Gajeela trafiły w jej serce ze zdwojoną
siłą. Chciała zostać. Chciała walczyć. Chciała mu pomóc.
Dlaczego była taka słaba…?
- Levy – chan. – Lucy położyła dłoń na jej
ramieniu. – Uwierz mi, ja też bardzo chciałabym pomóc. Ale zdaję sobie sprawę z
własnej siły. Teraz jedyne, co możemy zrobić, to zawołać wsparcie z gildii.
- Lucy ma rację – odezwała się Rosalie.
Niebieskowłosa opierała się o ścianę, trzymając się za mocno krwawiący
nadgarstek. Jej twarz coraz bardziej bladła. – Nie bądź uparta, Levy. Ten jeden
raz.
Lucy przygryzła wargę patrząc na panią
Rosalie. Z każdą sekundą traciła więcej krwi i będzie naprawdę niewesoło, jeśli
nie przyprowadzą jej do gildii na czas. Popatrzyła Levy w oczy. Niebieskowłosa
odwróciła wzrok. W oddali dało się słyszeć wybuch, a tunel zadrżał.
- Nie mogę z wami iść. – odezwała się w
końcu. – Przepraszam. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale… czuję, że muszę tu
zostać.
Lucy chciała coś powiedzieć, ale zatrzymało
ją westchnięcie Rosalie.
- Cholera, jak przystało na moją córkę. –
uśmiechnęła się krzywo. – Obiecaj, że nie umrzesz.
Levy kiwnęła głową i pobiegła z powrotem w
głąb tunelu. Po policzku Rosalie spłynęła łza.
- Mogła pani ją zatrzymać… - Lucy zarzuciła
sobie zdrową rękę niebieskowłosej na ramiona i obie potruchtały ku wyjściu.
- Nie mogłam. Zobaczyłam w jej oczach samą
siebie.
***
Gray był coraz bardziej wkurzony. Złota
tarcza, którą otoczył się Yurid była niemal niezniszczalna – odnawiała się
szybciej, niż powstawało na niej pęknięcie. Ani on, ani Heil, a nawet Erza nie
mogli się przedrzeć do srebrnowłosego, który najwyraźniej zbierał magiczną moc.
Nie wróżyło to nic dobrego, a jemu samemu powoli kończyła się magia.
Parę metrów dalej unosił się gęsty pył.
Słyszał przekleństwa Natsu, śmiech przeciwnika i okrzyki Gajeela. O dziwo dodawały
mu otuchy.
Skoro oni dają z siebie wszystko, on też
musi. W życiu nie będzie gorszy od tej zapałki.
Na domiar złego był jeszcze ten czarnowłosy
kurdupel. Wyglądało na to, że po ataku na panią Rosalie gdzieś się zaszył, ale
nikt nie wiedział, czy nie zjawi się ponownie i nie weźmie kogoś z zaskoczenia.
- Ice
Make: Lance! – z całej siły uderzył w tarczę, ale jego lód zrobił tylko
małe pęknięcie, po czym prysnął jak mydlana bańka. Gray zacisnął zęby i
przygotował nowe zaklęcie, gdy nagle usłyszał złowieszczy śmiech
srebrnowłosego. Uderzyła go moc magii wydobywającej się z ciała Yurida.
Mag skryptów popatrzył na swoją dłoń, po
której zatańczyły złoto – fioletowe ogniki. Jego źrenice rozszerzyły się, a
usta wykrzywiły w szaleńczym uśmiechu. Odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się
okropnie.
- To wasz koniec, magowie! – krzyknął, a
jego tarcza nagle się rozprysła. Jej odłamki opadły na Erzę i mężczyzn, parząc
ich skórę. W tym samym momencie tunel zadrżał, skała ponad nimi pękła na pół i
na ich głowy posypały się wielkie odłamy.
- Cholera – zdążył syknąć Gray i osłonił się
ramionami.
***
Gajeel odparł kolejny atak Shouty, kiedy
tunel zaczął się sypać.
- Co jest?! – wrzasnął Natsu, niszcząc tuż
nad głową kolejne odłamy skał. Jego krzyk na sekundę odwrócił uwagę Gajeela od
przeciwnika i to wystarczyło, żeby Shouta zniknął mu z oczu. Zaklął pod nosem i
uderzył pięścią w spadającą skałę, roztrzaskując ją.
Nagle jednak jego wzrok skupił się parę
metrów dalej. Za zakrętem dostrzegł błysk niebieskich włosów.
Wyrwa poszerzała się coraz bardziej.
Niewiele myśląc, rzucił się do przodu,
prześcigając spadające skały i wśród pyłu i kamieni odnalazł skuloną we wnęce
Levy. Niebieskowłosa widząc go podniosła się ze swojej kryjówki. Postąpiła krok
w jego stronę i uśmiechnęła się promiennie. W tej samej chwili wyrwa dogoniła
wnękę i na głowę Levy spadł ogromny odłam.
***
Dziewczyna zacisnęła powieki, czekając na
uderzenie. Poczuła jednak, że coś ją przewraca, a silne ramiona przyciskają ją
do czegoś twardego.
Rumor był tak głośny, jakby znalazła się
pośrodku jeziora, do którego spada dziesięć wodospadów. Nie odważyła się
otworzyć oczu, dopóki nie ustał. Skuliła się, kiedy odłam drasnął jej dłoń.
W końcu uchyliła lekko powieki i napotkała przed
sobą czyjś tors.
- Gajeel…? – spytała cicho. Odszukała dłońmi
jego kark i objęła go czule.
Uratował ją. Po raz kolejny.
- Ile razy mam powtarzać, żebyś uciekała? –
Gajeel przycisnął ją mocniej do siebie. – Naprawdę mogłaś zginąć. Nawet nie chcę
myśleć, co by się stało, gdybym nie zdążył.
- Przepraszam. Wiem, że jestem uparta.
- Nic ci nie jest? – delikatnie odgarnął jej
włosy z twarzy. Jego dłoń została na jej policzku.
- Ty za to jesteś ranny – zauważyła Levy,
wodząc palcem wzdłuż zadrapania na jego ramieniu.
- To tylko draśnięcia. Nic mi nie jest.
- Gajeel. – niebieskowłosa wplotła dłonie w
jego włosy, zmuszając go do spojrzenia jej w oczy.
Gajeel zastanawiał się, czy ona zawsze była
tak piękna.
Levy w tej chwili już wiedziała, co do niego
czuje.
Ich usta odnalazły się wśród pyłu i kamieni.
***
Ayaku próbował wrzasnąć, ale z jego gardła
wyrwało się tylko ciche rzężenie. Ogromna skała przygniotła całe jego ciało
oprócz karku, głowy i jednej ręki. Czuł, jak każdy oddech miażdży mu płuca,
każdy organ płonął żywym ogniem, a pogruchotane nogi już dawno przestał czuć.
Czemu mistrz go porzucił? Wiedział przecież,
że brakuje mu magii, więc dlaczego nie chciał mu jej trochę podarować?
Wypchnął go spoza obrębu kręgu jak jakiegoś
szczura, nie dając najmniejszych szans na przeżycie.
Cholera. Nie chcę umierać…
- No cześć, Ayaku – kun – widok na czyste,
błękitne niebo zasłonił mu Shouta. Wszedł w Czarny Tryb – każdy milimetr jego skóry
był pokryty połyskującą tarczą z materii.
- Na co czekasz? – wyrzęził z trudem
czarnowłosy. – Zabierz ten… durny kamień…!
Shouta pochylił się i przyłożył dłoń do ust
Ayaku. Żółte oczy chłopaka rozszerzyły się w niemym strachu.
- Ojoj, mistrz nic ci nie powiedział? –
Shouta wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu. W jego źrenicach błyszczała chęć
mordu. – Żeby ukończyć krąg, potrzebuje nas obu martwych. Zastanawiałeś się w
ogóle, co takiego wszczepił ci Kanata parę tygodni temu?
Oddech Ayaku gwałtownie przyśpieszył, co
spowodowało tylko większy ból w płucach. Ogarniał go coraz większy strach.
Nie. Nie chcę. Nie chcę umierać…!
- To lakryma zatrzymująca magię. Rozumiesz?
Kiedy umrzesz, powędruje prosto w ręce mistrza. Osobiście mu ją dostarczę.
Ayaku czuł, że traci oddech. Miał mroczki
przed oczami. Przytłaczający strach częściowo tłumił ból i nie potrafił
określić, które z nich było gorsze.
- Opiszę ten wyraz twarzy braciszkowi w
innym świecie – wyszeptał Shouta, tuż przy jego uchu. – Ayaku, najbardziej
wkurwiający gówniarz w gildii, wystraszony na śmierć.
Roześmiał się okrutnie. Uniósł dłoń, z
której wyrosła czarna kula i wybuchła, miażdżąc twarz czarnowłosego chłopca.
Przed śmiercią Ayaku zdążył przekląć w
myślach cały świat po raz drugi w krótkim życiu.
***
Gajeel oderwał się od słodkich ust Levy,
żeby zaczerpnąć tchu. Dziewczyna była czerwona na twarzy i oddychała ciężko. Po
chwili pocałowała go jeszcze raz. Z każdą minutą nabierała więcej wprawy.
Nagle gdzieś obok usłyszał rumor kruszonych
skał i tryumfalny wrzask Natsu. Niechętnie odsunął od siebie pokusę zapomnienia
o całym otoczeniu i skupienia się na przyjemnościach.
Wokół wciąż byli wrogowie.
Levy jakby czytała mu w myślach. Powoli
odsunęła się od niego i oparła się drżącą ręką o kamień, próbując wstać.
- Prędzej znowu się przewrócisz niż
wstaniesz – mruknął Gajeel, chwycił ją w pasie i ustawił w pionie.
- D – dzięki. – Levy wypuściła powietrze z
płuc, próbując się uspokoić.
Właśnie przeżyła coś dużo bardziej
niesamowitego niż jakakolwiek bitwa. Ukradkiem spojrzała na Gajeela. Teraz minę
miał poważną, ale wtedy czuła, że odwzajemnia jej uczucia z całym entuzjazmem.
- Jeśli wygramy… nic już nie będzie takie
samo – powiedziała cicho.
- Jeśli wygramy, zamierzam kontynuować –
oznajmił Gajeel.
Levy spaliła chyba największego buraka w
swoim życiu. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, nadbiegł Natsu wraz z Erzą. Z
tyłu szedł Gray, podtrzymując kulejącego Heila. Wszyscy byli poobijani, ale
wyglądało na to, że nie odnieśli poważniejszych ran.
- Nic wam nie jest? – spytała Erza. Levy
pokręciła głową, próbując ukryć wcześniejsze zażenowanie.
- Ej, Gajeel, twoje plecy nie wyglądają za
dobrze – zauważył Natsu.
- Nic mi nie jest, jeśli już musisz wiedzieć
– prychnął czarnowłosy. Rany w nadgarstkach paliły, ale postanowił je
zignorować. Tak samo jak otarcia na plecach, których nabawił się, chroniąc Levy
przed spadającymi skałami.
- Gdzie to wsparcie? Przydałaby się Wendy… -
Gray zaklął pod nosem, patrząc na kość wystającą z nogi Heila. Brunet tylko się
uśmiechnął.
- Wytrzymam. Resztę chyba muszę zostawić
wam.
- Jeszcze raz dziękuję za ratunek. Gdyby nie
pańska tarcza…
- Nie ma za co.
- Hej, Gajeel! – z oddali nadleciał Lily. –
Poleciałem za Lucy i mam dobrą i złą wiadomość.
- No to najpierw ta dobra – westchnęła Erza,
opierając się o miecz. Była już nieco zmęczona walką z Yuridem.
- Dobra jest taka, że wsparcie jest już w
drodze, a życiu pani Rosalie nie zagraża niebezpieczeństwo.
- A ta zła? – Gajeel napiął mięśnie,
szykując się na najgorsze.
- Parę metrów dalej Shouta zabił tego
kurdupla i kieruje się w waszą stronę. Yurid jest tam, w górze. Zbiera magię.
Magowie spojrzeli w niebo i zamarli. Nad ich
głowami rozpościerała się ogromna, złota kula, w której centrum stał Yurid.
Średnicę kuli wypełniał fioletowy, magiczny krąg.
Gajeel zaklął pod nosem. Nie miał pojęcia,
czemu srebrnowłosy jeszcze nie użył Ognia, ale nie wyglądało to za dobrze.
- Natsuuu! - niebieski kot nadleciał z prędkością światła i
wtulił się w Smoczego Zabójcę. - Jakaś wielka żółta kula wisi koło miasta!
- Musimy tam polecieć, Happy. Czas skopać
tyłek tej gnidzie! - Natsu wyłamał sobie palce.
Nagle tuż za sobą magowie usłyszeli śmiech.
Gajeel od razu rozpoznał, do kogo należy.
Na wielkim odłamie stał Shouta. Patrzył na
magów z góry, a zielone błyski jego oczu wyglądały upiornie na tle czarnej
skóry.
- Nie dacie rady. Nikt nie pokona mistrza.
Zniszczy was i zrówna to śmieszne miasteczko z ziemią!
- Levy - niebieskowłosa drgnęła, kiedy jej
imię padło z ust Gajeela. - Uciekaj. Jak najdalej.
- Ale... - nie zdążyła zaprotestować. Smoczy
Zabójca już wraz z Lilym rzucił się na Shoutę, zwalając go z nóg. Erza zmieniła
zbroję na anielską i wzniosła się w powietrze ku Natsu, który walczył z
barierą.
Nagle wzrok Levy przykuł jakiś błysk. Wśród
kamieni było coś, co odbijało promienie słoneczne. Zrobiła parę kroków i
zaczęła rozgarniać skały, szukając źródła błysku.
Po paru chwilach wyciągnęła z gruzów mały
sztylet.
Sztylet Ayaku.
Levy przełknęła ślinę, kiedy przesunęła
palcem po szkarłatnych śladach krwi na ostrzu. Krew należała do Rosalie.
Drobne palce dziewczyny zacisnęły się na
śmiercionośnym narzędziu.
Nareszcie miała czym walczyć.
***
Yurid zaczynał się niecierpliwić. Ogień
Yatori'ego już dawno wchłonął magię Ayaku. Potrzebował jeszcze tylko jednej
lakrymy, która właśnie w tej chwili obrywała od czarnowłosego maga i wielkiego
kota.
Polecił mu tylko zabić dziewczynę, bo
istniała maleńka szansa, że zdoła ona unicestwić broń, której wrota sama
otworzyła. Shouta jednak uznał, że lepiej będzie najpierw rozprawić się z jej
ochroniarzem, co niezmiernie irytowało srebrnowłosego.
Cóż. Pozwoli mu się jeszcze wyszaleć przed
śmiercią.
Uśmiechnął się, kiedy różowowłosy mag po raz
kolejny uderzył w jego tarczę, z całych sił próbując ją zniszczyć. Jego daremne
starania niezmiernie bawiły Yurida.
Wiedział, że mag mu nie zagrozi. Po jego
dłoni zatańczyły złote ogniki. Przypomniały mu o Kanacie.
- Ciekawe, czy obserwuje braciszka - mruknął
do siebie, jednak natychmiast się zreflektował. O czym on do cholery myśli w
takiej chwili?
***
Shouta gwałtownie poderwał się do pionu i
posłał w stronę Gajeela swoje pociski. Czarnowłosy uniknął ich sprawnie i
pokrył swoją skórę żelaznymi łuskami. Blondyn zacisnął zęby i przyjął cios
żelaznego miecza, osłaniając się odruchowo przedramionami. W Czarnym Trybie nie
musiał już chronić twarzy ani torsu, ale nie byłoby zbyt miło, gdyby mag pociął
mu jedno z najlepszych ubrań.
Cholera, włożył tą koszulę, bo liczył na
szybkie załatwienie sprawy. Chyba jak zwykle trochę zlekceważył przeciwnika.
- Tetsuryuu
no Hokou! - atak niemal ponownie zwalił go z nóg. Skąd on ma tyle siły? Do
tego chyba rozgryzł jego strategię...
Shouta zacisnął zęby. Nie ma rady, trzeba
będzie tego użyć zanim straci całą energię Czarnego Trybu.
- Sekretna
technika: Black Tears - wyszeptał.
Lily rzucił się z mieczem na plecy Shouty.
Blondyn nawet nie próbował tego uniknąć. Nagle z jego pleców wystrzeliły długie
kolce i przebiły miecz Lily'ego na wylot. Kot odskoczył szybko, kompletnie
zaskoczony. Drań ukrywał coś jeszcze?
- Gajeel, uważaj na niego! - krzyknął. W
jego mieczu powstała tylko mała dziurka. Nadawał się jeszcze do walki.
Nagle poczuł, jak coś zimnego łapie go za
nogę. Zanim zdążył się zorientować, wisiał do góry nogami w powietrzu, a czarna
obręcz wysysała z niego magię w zastraszającym tempie.
- Lily! Puszczaj go! - Gajeel zamachnął się
maczugą, ale Shouta z uśmiechem zatrzymał ją tuż przed twarzą.
Gajeel przewidział to, a jego kontratak był
niesamowicie szybki. Odchylił się do tyłu i podciął nogi blondyna. Shouta
puścił jego ramię, a Gajeel wykorzystał okazję i wbił miecz prosto w jego
brzuch.
Miecz nie wbił się zbyt głęboko, ale
pozostawił nacięcie, które nie pokryło się już czarną powłoką.
- Gihi - Smoczy Zabójca zaśmiał się z
satysfakcją, kiedy Shouta puścił Lily'ego i posłał w jego stronę swoje pociski.
Wszystkie chybiły celu. - Zużywasz zbyt dużo mocy na sekretną technikę i nie
starcza ci jej na tarczę, co?
- Zamknij się, śmieciu - prychnął blondyn. -
Pokonam was i bez tarczy. Tylko patrz.
Gajeel nie zamierzał patrzeć. Użył ryku i
podbiegł do Lily'ego, który właśnie podnosił się z ziemi.
- Nic ci nie jest? - spytał Gajeel,
pomagając partnerowi wstać.
- Spokojnie, nie tak łatwo mnie zabić - Lily
uśmiechnął się.
Nagle jednak uśmiech zmienił się w maskę
bólu. Gajeel zamarł, kiedy czarne ostrze przebiło brzuch kota na wylot.
- Noż cholera, chybiłem - jęknął Shouta. - A
celowałem w serce.
Gajeel podtrzymał partnera, gdy blondyn
wyjął ostrze z głębokiej rany. Ostrożnie postawił go na ziemi i zwrócił się do
Shouty.
- Teraz to mnie wkurzyłeś, koleś. - w głosie
Gajeela brzmiała furia.
- Czyżbyś również miał coś w zanadrzu? -
Shouta uśmiechnął się, patrząc jak świeża krew spływa z jego ostrza. - Przykro
mi, ale nigdy nie zdołasz...
- Tryb
Żelaznego Smoka Cienia.
Shouta odsunął się zaskoczony, kiedy
z miejsca w którym stał Gajeel buchnęły skłębione cienie. Rozpoznał połączone
moce magiczne – jednej było mniej niż drugiej.
Nagle cienie skumulowały się w jednym
miejscu. Przeczuwając atak, Shouta posłał w tą stronę czarne kule, które wybuchły
po kolei. Nic nie widział przez kłębiącą się czerń, ale któraś musiała trafić.
Niestety, przeliczył się.
- Ryk
Żelaznego Smoka Cienia!
Atak nastąpił po długiej chwili i Shouta
zdążył tylko osłonić się ramionami. Osłupiały patrzył, jak zaklęcie zdziera czarną
powłokę z jego skóry i rani jego przedramiona aż do kości. Krzyknął z bólu i
uskoczył w bok, co kosztowało go kolejną ranę na ramieniu. Zacisnął zęby i padł
na jedno kolano.
- Interesujące – uśmiechnął się szaleńczo,
widząc odmieniony wygląd przeciwnika. Żelazne Łuski błyszczały w słońcu, a
wokół jego postaci tańczyły cieniste smugi.
- Teraz dopiero zaczyna się zabawa.
***
Gray zaklął pod nosem, drąc swoją koszulkę.
W końcu znalazł ją gdzieś pośród gruzów i teraz starał się zrobić z niej prowizoryczny
opatrunek. Noga Heila wciąż krwawiła i zaczynała nawet ropieć.
- To może zaboleć – ostrzegł bruneta i jak
najdelikatniej ułożył jego nogę prosto. Heil przygryzł wargę, powstrzymując się
od krzyku.
- Nie powinieneś pomagać przyjaciołom? – spytał.
Gray posłał mu przelotne spojrzenie.
- Niestety, jako jedyny z paczki nie umiem
latać – mruknął. – A Gajeel i Lily na pewno sobie poradzą. Ta gnida dorównuje
Natsu, nie ma mowy żeby przegrał. Zwłaszcza, kiedy przeciwnik już parę razy z
nim zadarł. Z nami.
- Widzę, że jednak chcesz walczyć.
- Tylko nie mam jak – Gray uśmiechnął się
kącikiem ust. – Chyba nie ma nic bardziej poniżającego dla członka Fairy Tail.
Nagle w oddali usłyszał jakiś pisk. Odwrócił
głowę w stronę dźwięku i mina od razu mu zrzedła.
Łąką biegła Juvia.
- Gray – sama~! – niebieskowłosa rzuciła mu
się na szyję. Kiedy próbował się od niej odkleić, nadbiegła reszta wsparcia.
Była tu niemal cała gildia.
- Gray, gdzie są pozostali? – spytał
Makarov, który stał na przedzie całej grupy. Czarnowłosemu w końcu udało się
uwolnić z wężowego uścisku Juvii i wskazał w niebo.
- Jak ktoś umie latać to zapraszam –
prychnął. Mistrz zmarszczył brwi. Najwyraźniej wszyscy wyczuwali potężną magię
uśpionego jeszcze kręgu.
- Uleczę pana – Wendy nieśmiało podeszła do
Heila i zaczęła leczyć złamaną nogę. Brunet uśmiechnął się w podzięce.
- No dobrze, czy ktoś może nam wytłumaczyć
jak to się stało?
- Mogę w skrócie – zaoferował się Gray. –
Mamy mało czasu. Nikt nie wie, kiedy Ogień Yatori’ego się uaktywni.
***
Levy obserwowała z zapartym tchem, jak
powtarza się sytuacja z Igrzysk Magicznych. Ataki Gajeela spychały Shoutę do
niezdarnej defensywy, na ciele blondyna powstawały coraz to nowe rany. Mocniej
zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu.
Wygraj, Gajeel. Wierzę w ciebie.
Skryła się za skałą, kiedy Shouta znalazł
się zbyt blisko niej. Gdyby ją zauważył, z pewnością chciałby ją zabić lub
wykorzystać jako zakładnika. O nie, nie będzie już dłużej zawadą.
Nigdy więcej.
Nigdy.
- Dobrze.
Levy wzdrygnęła się i spojrzała za siebie.
Kto to powiedział?
- Bardzo dobrze.
Nagle poczuła na ramionach czyjeś zimne
ręce. Zesztywniała ze strachu.
- Kim jesteś?
- Mirai, dziecinko. Upadła, której nie
pamiętasz. Usłyszałam twoje uczucia. Wiara i oddanie. Poszukuję ich po świecie,
tak samo jak odwagi, dlatego przyszłam ci pomóc.
- Będę mogła się na coś przydać? – w sercu
Levy wezbrała nadzieja.
- Słuchaj uważnie, dziecinko.
Po udzieleniu instrukcji Mirai zniknęła.
Teraz pozostawało czekać na odpowiedni moment. Levy czuła, że może jej zaufać.
Ale… tak właściwie kim ona była?
***
Gajeel powalił blondyna na łopatki i
przytrzymał jego ręce nad głową.
- Lubisz dominować, co? – uśmiech nie
schodził z twarzy Shouty ani na chwilę. – Śmieszny mały magu. No dalej, zabij
mnie. Przynajmniej będę mógł zobaczyć braciszka bez kolejnej śmierci na
sumieniu.
W odpowiedzi Gajeel bezlitośnie wbił mu
Miecz Żelaznego Smoka w brzuch.
- Nienawidzę takich jak ty. Śmieci, którzy śmieją
się ze śmierci innych i swojej.
- Bo przypominają ci siebie? – Shouta splunął
mu w twarz krwią. Gajeel nie poruszył się. – Pamiętam cię, Gajeel Redfox.
Nareszcie przypomniałem sobie, skąd znam zadufanego w sobie Smoczego Zabójcę,
którego każdy uważał za najsilniejszego w gildii. Nas z bratem zawsze
ignorowano, bo byliśmy biedni. Do tego mnie ludzie się po prostu bali. W ich
oczach byłem bestią, nieudanym eksperymentem Jose. A ty byłeś szanowany tylko
dlatego, że jakiś pierdolony smok zlitował się nad żałosną sierotą.
- Nie obrażaj Metalicany – syknął Gajeel,
poszerzając ranę Shouty. Krew cieknąca z ust blondyna zaczęła brudzić mu włosy
i szyję. Odwrócił głowę w bok i rozkaszlał się.
- Będziesz tak czekał, aż umrę? –
wykrztusił. Gajeel był niewzruszony, ale w jego oczach było widać satysfakcję z
cierpienia przeciwnika. - Popatrz na siebie. Jakbyś cofał się w czasie. Znowu
jesteś tym, kim byłeś wcześniej. Zabijaką.
- Co cię to obchodzi?! – Gajeel gwałtownie
wyrwał miecz z ciała blondyna. – Nie wmawiaj mi teraz, że jesteś lepszy ode
mnie, skurwysynie! To przez ciebie Levy straciła pamięć! Przez ciebie Lily
teraz leży i krwawi! Przez ciebie i tą gnidę Yurida wszystkim zagraża
niebezpieczeństwo!
- Mam to w dupie! – krzyk Shouty wypadł
blado przy głosie Gajeela, ale blondyn nie zważał na to. – Ja też nienawidzę
Yurida! Wytrenował mnie tylko po to, żeby później zabić! To on rozkazał mi zamordować
brata, bo jeśli bym tego nie zrobił, zabiłby i mnie i jego! Byłem tchórzem, a
ty gówno wiesz, jak to boli! Poświęciłem brata, żeby ratować własną jebaną
skórę!
Gajeel wstał gwałtownie i spojrzał z góry na
Shoutę. Blondyn z trudem podniósł się do siadu, a po jego policzkach zaczęły
płynąć gorzkie łzy.
- No dalej, zabij mnie. Żałosnego,
tchórzliwego mnie.
Gajeel odwołał cienie. Czuł, że Shouta miał
po części rację – czerpał frajdę z ranienia przeciwnika. Zupełnie jak kiedyś w
Phantom Lord.
Zacisnął dłonie w pięści.
- Zabij mnie, do cholery! – wrzasnął Shouta,
krztusząc się własną krwią. – Uwolnij mnie od tego świata… Od wspomnień… -
uniósł głowę i popatrzył Smoczemu Zabójcy w oczy. – Nie masz bladego pojęcia,
jaką torturą może być życie.
Zamknął oczy, a ból ogarnął całe jego ciało.
Czuł, że za chwilę i tak wykrwawi się i umrze. Czarny Tryb już dawno przestał
działać, miał za dużo ran.
- Nie możesz odejść.
Jasny, delikatny głosik odbił się echem w
jego umyśle. Poczuł, jak ciepłe ramiona obejmują go za kark, a drobne dłonie
spoczywają na torsie.
- Hej, to moja dramatyczna scena –
powiedział, a w jego głosie pobrzmiewała ironia. Levy uśmiechnęła się
delikatnie.
- Życie to pasmo wzlotów i upadków. Ale jest
tylko jedno.
- Gówno mnie to obchodzi, wiesz? Nie atakuję
cię tylko dlatego, że nie mam już siły.
- Nie jesteś tchórzem, Shouta. Kanata
chciał, żebyś przeżył. Nawet jeśli oznaczałoby to jego własną śmierć.
- Nic nie wiesz o moim bracie – prychnął
blondyn, ale na przekór ostrym słowom oparł głowę na ramieniu dziewczyny.
W odpowiedzi Levy zakryła mu oczy dłońmi.
- Kanata ma ci coś do powiedzenia.
- Levy, co ty wyprawiasz…? – Gajeel nie mógł
uwierzyć własnym oczom.
-
Gajeel, proszę. Nie wtrącaj się teraz. – Levy uśmiechnęła się do niego. –
Wszystko jest w porządku. Teraz tylko Shouta może powstrzymać Ogień Yatori’ego.
- Skąd znasz ich imiona?
- Możesz mi wierzyć lub nie, ale od Upadłego
Anioła. Mirai dobrze wie, co to ból. I chce po trochu zmienić go w szczęście.
_________________________________________________________
Ja nie zdążę? Ja nie zdążę?!
Wyrobiłam się... Matko, jak się cieszę.
Mam nadzieję, że się podobało. Sprawdzane raz, wszelkie błędy możecie śmiało hejtować w komentarzach.
Swoją drogą postać Mirai jest zapowiedzią następnego bloga, gdzie będą prowadzone już opowiadania autorskie i parę fanfików :D
Ale to po rozdziale dziewiątym, a ten ukaże się gdzieś we wrześniu (lets hope...) i będzie ostatecznym kuńcem!
Proszę o komcie i przepraszam, że dopiero teraz, ale dwie godziny temu wróciłam z działki, miałam problemy z konwertowaniem plików i aż do teraz sprawdzałam, czy nie ma błędów. Było dość sporo.
Hope you like it <3
Dobra! Przeczytałam w końcu wszystko i cóż mogę powiedzieć... Choć początkowe rozdziały (a w zasadzie 1 i chyba 2) niezbyt mnie zachęciły do czytania dalszej części, to kolejne już tak. Na początku zaczyna się troszkę jak typowy fanfic z paringiem z Fairy Tail, ale później idziesz w zupełnie innym, dość intrygującym kierunku. Są wady, bo m. in. nagłe spotkanie się Lyliego i rodziców Levy, ale ok. siła przeznaczenia podziałała i tak się zdarzyło :)
OdpowiedzUsuńTak, jak mówiłam, jest nawet ciekawie. Chyba zbliża się blog ku końcowi (chyba, bo takie odniosłam wrażenie, ale możesz mnie jeszcze zaskoczyć). Do błędów się nie wypowiadam, bom nie specjalistka i sama ich multum robię. Chyba z pare literówek wyłapałam, ale nic poza tym :)
No cóż... Weny, czasu i sprawnego kompa
Pozdrawiam
Ola Ri ;)
I serdecznie zapraszam do siebie: http://paranormalactivityclub.blogspot.com/
Wow, dziękuję za poświęcenie cennego czasu na moje wypociny XD
UsuńNiestety, jestem leniwa i Twego bloga jeszcze nie do końca przeczytałam, ale zamierzam się zreflektować.
Strasznie się cieszę, że kolejnej blogerce którą podziwiam podoba się moje opowiadanie.
I tak, przeznaczenie poprowadziło Lily'ego pod ten dom, doprawdy XD
Dziewiątka będzie ostatnia, ale (chyba) będą jeszcze one-shoty. No i drugi blog.
Ehh, kFiatki... Sadzę ich mnóstwo, zwłaszcza, że sprawdzam rozdziały dopiero po ich publikacji. Potem jest jeden wielki facepalm i modlenie się, żeby ludzie mi wybaczyli XD
Wena bardzo się przyda.
Dziękuję raz jeszcze.
Asia.
*wykonuje dziki taniec szczęścia* Gajeel i Levy się pocałowali!
OdpowiedzUsuńUsagi: Brałaś coś dzisiaj, czy po prostu zapomniałaś o swoich lekach?
Jesteś nieczuła, Us, wiesz? Ja tu się cieszę z takiego obrotu sprawy, a ty mnie jak zwykle uspokajasz.
Usagi: Bo zachowujesz się jak osoba niespełna rozumu. Jeszcze sąsiedzi cię usłyszą i pomyślą, że coś poważnego się dzieje. Jak się będziesz potem tłumaczyła policji to już nie moja wina.
Ech, z tobą to tak zawsze. *wraca do swojego tańca*
Usagi: Ale wiesz przynajmniej co się działo później? Czy twój mózg zanotował tylko, że się pocałowali, a później się automatycznie wyłączył?
Ha, ha, ha, śmieszne jak nie wiem co... Akurat, że wiem i bardzo mi się spodobało to pojawienie się Mirai. Czuję, że w następnym rozdziale będzie coś fajnego... ba, coś zaje...
Usagi: Dobra, dobra, wszyscy wiemy o co chodzi.
W każdym razie autorce życzę weny (której mi ostatnio brakuje) i czasu (który ja poświęcam na obijanie się) i do następnego :)
Szkoda że dziewiątka będzie ostatnia ;)
UsuńJak Mirai wbija, to zapowiedź katastrofy, przekonasz się XD
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ci się podobało. Mam motywację na najbliższy tydzień.
Kurde, już trzy razy przeczytałam ten komentarz XD
A wena i czas się przydadzą, oj bardzo.
Pozdrawiam, Asieł.
Jesteeeem~!
OdpowiedzUsuńWiem, jarasz się tym jak Reksio szynką. xD
Rozdział bardzo mi się podobał. Wiesz, że lubię Twoje opisy? Są proste, ale wystarczająco obrazowe. ^^
Obstawiam, że wszystko dobrze się skończy i nikt więcej już w tej walce nie ucierpi. A propos cierpienia! Gajeel to twardy gość, nie ma co. :D I ten jego pocałunek z Levy... mrrau. :3 Chociaż się go nie spodziewałam. xD Wszyscy w środku walki, a ci się miziają. xD
Czekam na kolejny rozdział. :)
Pozdrawiam Cię ciepło.