czwartek, 19 lutego 2015

Długo oczekiwany rozdział piąty! Indżojcie xD



Rozdział piąty – Cena wolności
   - O co chodzi? – spytał zdezorientowany Lily. – Dlaczego Heil – san miałby kłamać?
   - To prawda, że wszyscy za nią tęsknimy – powiedziała Rosalie. – Ja też chciałabym ją jeszcze raz zobaczyć. Nakrzyczeć, że mnie nie posłuchała. A potem wypłakać się w jej ramię.
   - Rosalie – ostrzegł kobietę Heil.
   - Przestań już. Ten kotek jest godny zaufania. To jest moja decyzja. – Odetchnęła i zaczęła opowiadać.
   - Kiedyś nasza rodzina wspólnymi siłami stworzyła straszną broń. Zaklęcie masowego rażenia o sile porównywalnej do Etherionu. Aby broń nie dostała się w niepowołane ręce, schowano ją głęboko pod ziemią, a w miejscu zamka wyryto runy, które potrafią przeczytać tylko magowie run i skryptów. Ja, mój mąż, córka i syn jesteśmy ostatnimi z rodziny McGarden.
   Kiedy miałam szesnaście lat zapragnęłam dołączyć do Fairy Tail. Ale zaprzyjaźniłam się ze złymi osobami i zakochałam się w chłopaku używającym czarnej magii. W końcu pewnego dnia dowiedziałam się, że razem z kolegami otworzyli jakiś stary tunel. Nie podobało mi się to, ale poszłam razem z nimi w głąb ziemi. Na końcu tunelu była kamienna brama, a na niej wyryte runy. O dziwo potrafiłam je odczytać i zrobiłam to na głos. Wtedy wrota się otworzyły i na chwilę musiałam zamknąć oczy, bo ze środka biło jasne światło. Chłopaki weszli chwilę później, a ich oczom ukazała się mała złota szkatułka. Hazuki, mój ukochany, bez wahania rzucił się do jej otwierania, lecz gdy tylko dotknął gładkiej powierzchni, zamarł. Koledzy pytali się co mu jest, a on zaczął wrzeszczeć. Nie odrywał dłoni od szkatułki. Baliśmy się do niego podejść, rzucał się na wszystkie strony. W końcu zaczął płonąć na naszych oczach. Płakałam, próbowałam ugasić ogień skryptami wody, ale zamieniały się w parę, gdy tylko dotknęły płomieni. Hazuki spłonął żywcem, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Zaraz po upadku zwęglonego ciała na podłogę koledzy wybiegli z pomieszczenia z krzykiem. Ja zamknęłam za nimi wrota, chwyciłam jakiś kamień i wyryłam kolejną runę pod napisem.
   Opuściłam gildię skłócona z kolegami, przeprowadziłam się, zaczęłam nowe życie. Poznałam Heila, po roku związku wzięliśmy ślub. Kiedy Levy przyszła na świat, byłam ogromnie szczęśliwa. Patrzyłam, jak dorasta. Była moim największym skarbem. Aż nagle zafascynowała ją moja znienawidzona gildia – Fairy Tail. Próbowałam odwieźć ja od tego pomysłu. Nie tylko dlatego, że miałam związane z nią okropne wspomnienia. Bałam się, że tak jak ja wplącze się w złe towarzystwo i doświadczy jeszcze gorszych rzeczy. Że ponownie otworzy wrota do zakazanej broni, a ja będę daleko, nie mogąc nic z tym zrobić. Po wielu tygodniach kłótni rzeczywiście uciekła z domu. Byłam tak wściekła, że nie chciałam jej nawet odwiedzić. A potem… dowiedzieliśmy się o tej strasznej tragedii na wyspie Tenrou. Na szczęście teraz wszyscy są cali i zdrowi, ale przez ponad rok rozdzierał mnie straszny ból. Byliśmy wszyscy na Igrzyskach Magicznych. Udało nam się dopaść Levy poza areną. Było dużo krzyków i kłótni. Namawiałam ją, żeby wróciła do rodziny, ale nawet nie chciała słuchać. Mówiła coś, że Fairy Tail jest teraz jej rodziną i że jej nie opuści. Dla mnie to gildia jak każde inne.
   - Przepraszam, że przerywam – odezwał się Lily. – Pani się myli. Fairy Tail to nie zwykła gildia. Nie wiem, jaka była, kiedy pani tam dołączyła, ale teraz jest inna. Cała gildia jest domem, a wszyscy jej członkowie wielką rodziną. Gdy ktoś zapłacze, my płaczemy razem z nim. Radość drugiej osoby jest naszą radością. Jeśli ktoś narobi sobie wrogów, są oni też naszymi wrogami. To właśnie znaczy być członkiem Fairy Tail. – Lily wyprostował się i spojrzał Rosalie prosto w oczy. – Dzielimy się uczuciami i czerpiemy z nich siłę.
   Rosalie popatrzyła chwilę na kotka, po czym zachichotała.
   - Skoro tak się nią chwalisz, to ta gildia musiała się naprawdę zmienić – potarmosiła Lily’ego po główce. – A teraz chodźcie, obiad gotowy.
   Lily zauważył kątem oka, że Heil przygląda mu się groźnym wzrokiem, lecz uznał to za przywidzenie.
***
   Ayaku i Kanata wpadli z impetem do pomieszczenia. Zastali Yurida pochylającego się nad szarpiącą się dziewczyną.
   - Wypuść mnie! – prosiła. - Ja naprawdę nic nie wiem!
   - Pieprzenie! – krzyknął Yurid. – Przestań kłamać i odczytaj to! – pomachał jej przed twarzą zdjęciem kamiennych wrót z wyrytymi runami.
   - Ja nie umiem odczytywać tych znaków!
   - Co się dzieje, mistrzu? – spytał Ayaku ostrożnie.
   - Mówi, że straciła pamięć. Nie potrafi odczytać znaków. Nie wie nawet, jak ma na imię – odpowiedział cicho. – Na pewno kłamie. Żebym nie mógł dostać się do wrót.
   - A co jeśli… mówi prawdę? – spytał Kanata. W odpowiedzi Yurid złapał za włosy nadal leżącego w kącie Shoutę.
   - Jeśli mówi prawdę… - wysyczał – pozbawisz to ścierwo życia.
   Kanata zamarł. Prędzej sam zginie najgorszą śmiercią, niż zabije własnego brata. Nerwowo przełknął ślinę. Wszystko wskazywało na to, że tylko szok nie dopuszczał do Yurida informacji o zaniku pamięci dziewczyny. Ochłonie za mniej niż godzinę, a wtedy on będzie musiał zabić Shoutę. Usłyszał chichot Ayaku i mocniej zacisnął pięści.
   - Może… jak się prześpi, to odzyska wspomnienia – powiedział nieśmiało. To była jego ostatnia deska ratunku – odwlec egzekucję i wymyślić coś na kształt planu. Poprzysiągł, że będzie chronić brata choćby kosztem własnego życia. I obietnicy tej dotrzyma.
   - Dobrze – powiedział Yurid. – Mam dużo czasu. Daję jej pięć godzin na odzyskanie wspomnień. Jeśli do tego czasu nie zdecyduje się jednak odczytać run, osobiście zakończę jej żywot. Ayaku, zostań tu i uśpij ją.
   - Tak jest – chłopak ukłonił się. Kiedy Yurid wyszedł z pomieszczenia, Kanata pozwolił, aby Shouta się na nim wsparł.
   - Powodzenia w wymyślaniu planu – syknął Ayaku. – Wiesz, co w tej gildii robi się ze zdrajcami.
   W odpowiedzi Kanata odwrócił się błyskawicznie i splunął mu w twarz. Zanim chłopak zdążył zareagować, mężczyźni biegli już korytarzem. Czarnowłosy z obrzydzeniem przejechał rękawem płaszcza po mokrym nosie. Dopadnie go kiedy indziej. Na razie…
   Zaczął uwalniać z więzów niebieskowłosą. Patrzyła się na niego zdziwionym wzrokiem, lecz nic nie powiedziała. Kiedy mogła już usiąść powiedziała nieśmiało:
   - Dziękuję…
   Ayaku zamachnął się sztyletem. Dziewczyna wydała zduszony okrzyk, kiedy ostrze rozcięło ramiączka jej sukienki i pozostawiło długą na całą szerokość ramion szramę. Spadła ze stołu, boleśnie uderzając o podłogę. Chłopak roześmiał się i zaczął ją kopać.
   - Miałem cię uśpić, prawda?! – szaleńczy uśmiech rozlewał się na jego twarzy. – Ale mistrz nie powiedział, żebym zrobił to za pomocą magii! Prawda?!
   Niebieskowłosa jęknęła, kiedy przycisnął swój obcas do jej czoła. Uwielbiał zostawiać ślady na głowie – były najbardziej widoczne.
   - A więc… Śpij! – wykrzyknął i zamachnąwszy się z całej siły wbił obcas w czoło dziewczyny. Trysnęła krew, posiniaczone ciało przestało się ruszać.
   - Tch. Tylko na tyle cię stać? – Ayaku ukląkł i zaczął leczyć rozległą ranę. Kochał swoje umiejętności. Mógł utrzymywać kogoś przy życiu tak długo, jak chciał. Mógł słyszeć krzyki ofiar przez wiele godzin, aż jego buty i ręce stałyby się czerwone od krwi. Radość sprawiało mu liczenie zakrwawionych trupów na polu bitwy, grzebanie w zwłokach, ale jednak wrzaski były najlepsze. Uzależnił się od nich… Nie mógłby bez nich żyć.
   Nie cierpiał za to ludzi, którzy są w stanie poświęcić się za przyjaciół. Co za debilizm. Kiedy te zwierzęta się nauczą, że w ten sposób udowadniają tylko bezużyteczność swojego życia! Przewrócił dziewczynę plecami do góry i aż się wzdrygnął, widząc między łopatkami znak Fairy Tail. Kolejne nic nie warte, ludzkie ścierwo z garstką przydatnych informacji. Nie mógł się doczekać, aż w ich zespole będzie o kilka takich śmieci mniej. I nie mógł się doczekać wyrazu twarzy Kanaty, kiedy będzie musiał zabić swojego kochanego braciszka.
***
   Lily jadł ze smakiem swoją porcję obiadu. Była mniejsza niż domowników, ale wystarczająca dla niego. Cieszył się, że pani Rosalie mu zaufała i wyjawiła prawdę. Teraz już wiedział, dlaczego ma taki uraz do magów i Fairy Tail. To musiało być straszne – widzieć, jak umiera ważna dla ciebie osoba, ale nie móc nic zrobić. W zamyśleniu spojrzał w okno i oniemiał. Ulicą, oglądając dziury w drodze, przechadzali się Natsu i Lucy.
   Natychmiast pobiegł do drzwi – udało mu się wysoko podskoczyć i za pierwszym razem otworzyć drzwi.
   - Natsu! Lucy! – krzyknął w ich stronę, a oni odwrócili głowy ze zdziwieniem. – To ja, Lily!
   - Co ty tu robisz? Czekaj… skąd się tu wzięła ta kamienica? – spytał Natsu.
   - To runy ochraniają ją przed ludzkim wzrokiem – wyjaśnił Lily. – Zaraz wam wszystko opowiem, ale skąd wy się tu wzięliście?
   - Ktoś ogłosił nagrodę pięciuset tysięcy kryształów za złapanie Levy! – wykrzyknęła Lucy, wyjmując z kieszeni kartę z misją i machając nią przed pyszczkiem Lily’ego.
   - Ej, co się stało?! – do magów dobiegli Gray i Erza. – Lily! Co ty tu…
   - Czekajcie! – Rosalie stanęła w drzwiach. – Nie drzyjcie się tak w progu! Albo wychodzicie, albo zapraszam do środka. Lily – san jest naszym tymczasowym gościem.
   Członkowie Fairy Tail niepewnie weszli do środka.
   - O, czuję zapach żarełka! – Natsu zaciągnął się zapachem obiadu.
   - Natsu, zachowuj się! – Lucy zdzieliła go po głowie.
   - Filly, goście posiedzą w twoim pokoju, dobrze? – powiedziała pani Rosalie i nie czekając na odpowiedź wprowadziła magów do zielonego pokoju, po czym zamknęła drzwi. Lily zrozumiał, że dała mu trochę czasu na porozmawianie z przyjaciółmi. Jakoś udało mu się odpowiedzieć na wszystkie pytania zadawane przez zdezorientowanych magów. Opowiedział o przebiegu misji i o tajemniczej gildii, której członkowie chcieli porwać Levy.
   - Naprawdę nie wiesz, gdzie mogą się teraz znajdować Levy i Gajeel? – spytała Erza. Wszyscy mieli gniewne wyrazy twarzy. Chłopcy zaciskali pięści. Lily pokręcił głową.
   - Złamałem skrzydło, więc pani Rosalie mnie ugościła – zaczął opowiadać niedawno poznaną historię.
   - Myślę, że to z powodu tych wrót chcą porwać Levy – powiedziała Lucy. – Zostały na nich wyryte runy, tak? Wykonali je twórcy broni, czyli tej szkatułki. Więc tylko rodzina McGarden może je odczytać.
   - Ale czemu akurat Levy? – spytała Erza.
   - Pani Rosalie mówiła, że ona i jej mąż oraz dzieci są ostatnimi z McGardenów – odezwał się Lily. – Możesz mi pokazać tą kartę z misją? Jest tam napisane, kto ją zlecił?
   - W tym właśnie problem – powiedział Gray. – Pisze tu, że misję zlecił czwarty członek Rady Magii, Teuchi Yurid.
   - Widocznie chce przejąć władzę czy coś dzięki tej złotej szkatułce – powiedział Natsu.
   Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Natsu obruszył się.
   - No co?! Ja też mam mózg, jakbyście chcieli wiedzieć!
   - Serio? – spytały dziewczyny z rozbrajającą szczerością, a Gray parsknął śmiechem.
   - No dobra, objaśniliśmy sobie wszystko. Co teraz? Ktoś ma jakieś pomysły? – Lily rozejrzał się po zebranych. Wszyscy mieli skwaszone miny.
   - Nie wiemy nawet, gdzie są. Nie mamy żadnego tropu – powiedziała dobitnie Erza. Wszyscy spuścili głowy.
   - Mylisz się – magowie odwrócili z zaskoczeniem głowy. W drzwiach stała pani Rosalie. – Macie mnie i moją rodzinę. Wiem, gdzie może się znajdować Teuchi Yurid. W końcu kiedyś chciał mnie porwać.
***
   Levy pogrążyła się w ciemności. Już nic nie czuła, nie słyszała, zamknęła oczy. Czemu ten chłopak zaczął mnie bić? Czym ja mu zawiniłam?
   Ja… Kim ja tak właściwie jestem? Chciałbym mieć silniejsze ciało, ale to jest jakoś dziwnie wycieńczone… Do tego okropnie boli mnie głowa…
   A może powinnam mówić „ją boli”? Czy ta osoba to naprawdę ja? Nawet tego nie wiem…
   Ukryła twarz w dłoniach. Tak strasznie chciała pozbyć się tej niepewności. Chciała poczuć, że ta dziewczyna to naprawdę ona. Chciała stąd uciec. Chciała usłyszeć swoje imię. Wreszcie je poznać i mieć pewność, że nie jest w obcym ciele.
   Gajeel… On mnie uratuje. Na pewno.
   Zaraz… Kim jest Gajeel?
***
   - Jak to porwać?
   - Po to właśnie nakreśliłam runy wokół domu – odpowiedziała lekko zniecierpliwiona Rosalie. – Dopóki nie zobaczysz któregoś z domowników, a ten pozwoli ci tu wejść, nie ujrzysz domu. Tak mniej więcej działa to zaklęcie. W ten sposób chronię swoją rodzinę przed znalezieniem przez tę gnidę, Yurida. Jak już powiedziałam, chciał mnie porwać i zmusić do odczytania run na drzwiach. Ma przy sobie kartę z kopią tych znaków, jednak bez runy, którą ja wyryłam. Udało mi się uciec, ale wkrótce potem znowu zostałam zaatakowana przez jego sojuszników. Ledwo uszłam z życiem. Zrozumiałam wtedy, że jedynym wyjściem jest ukrycie się, więc zaklęłam ten dom i jego mieszkańców. I zawsze sprawdzam, kto wchodzi do domu.
   - Więc dlatego wybrali Levy na cel – podsumowała Erza. – Skoro pani nie dało się odszukać, postanowili znaleźć córkę, która uciekła z domu.
   - Również dlatego nie chciałam, żeby szła do Fairy Tail, chodź wierzyłam w moje zaklęcie – potwierdziła Rosalie i przygryzła wargi. – Jednak nie było zbyt skuteczne.
   - Myślę, że to siedmioletni pobyt na Tenroujimie osłabił pani runy, więc proszę w siebie nie wątpić – powiedział Lily. – Więc? Gdzie możemy znaleźć Yurida?
   - Zaprowadzę was tam. To na końcu miasta, więc przygotujcie się na dłuższy spacer.
   - Mamo? – gdy wyszli z pokoju, natrafili na Filly’ego stojącego w korytarzu. – Gdzie idziesz?
   - Właśnie, mamo – Heil również stanął w korytarzu. – Gdzie idziesz?
   - Ty zostajesz, Heil – powiedziała Rosalie bez chwili wahania. – Musisz opiekować się Fillym.
   - Nie mów, że pomagasz tym magom.
   - Tak, pomagam. Idziemy do kryjówki Yurida.
   - To przecież samobójstwo! A co jeśli cię złapie?! Nie pozwalam ci tam iść!
   - To jest moja decyzja! – Rosalie próbowała przejść obok męża.
   - Dość na dziś tych twoich decyzji! – Heil złapał żonę za rękę. – Nie pójdziesz tam!
   Reakcja Rosalie była błyskawiczna. Wymamrotała pod nosem zaklęcie, a Heila zaczęły oplatać runy. Opadł na kolana.
   - Idźcie przodem! – krzyknęła do zdezorientowanych magów. – Kierujcie się na wschód, dołączę do was za chwilę!
   Gdy wszyscy wyszli z domu, Rosalie uklękła i przytuliła Filly’ego.
   - Mamusiu, nie idź – powiedział chłopczyk.
   - Mamusia też się boi – po twarzy kobiety zaczęły spływać łzy. – Ale robię to dla Levy… Dla twojej siostrzyczki.
   Zwolniła zaklęcie wiążące Heila.
   - Zaopiekuj się Fillym – powiedziała. Mężczyzna w milczeniu przytulił ją, a potem pocałował.
   - Za żadne skarby nie daj się złapać – powiedział. – Ten jeden raz cię nie powstrzymuję, więc skorzystaj z niego.
   Rosalie uśmiechnęła się i wyszła na zewnątrz. Filly nie wytrzymał i rozpłakał się.

   - Poznaję to miejsce – powiedział Lily. – Tutaj razem z Gajeelem walczyliśmy z oprychami, którzy próbowali uprowadzić Levy.
   - Nawet widać ślady. Spójrzcie tylko na te dziury w ziemi – Lucy rozejrzała się trochę.
   - Czyli jednak idziemy dobrą drogą – powiedziała Rosalie. – Te oprychy uciekały z Levy w tą stronę, prawda? – Lily przytaknął. – Prawdopodobnie wracali z nią do swojej bazy… do swojego mistrza.
   Wszyscy zacisnęli pięści. W każdej chwili byli gotowi do walki. Nic nie mogło ich zatrzymać.
   W końcu po godzinie marszu Rosalie kazała im ukryć się w krzakach. Znajdowali się jakieś trzy kilometry od pól, na skraju lasu. Obok był ogromny dąb, lecz było z nim coś nie tak. Zdążyło się ściemnić, gdy szli, więc mogli zobaczyć dziwne, białe światło pochodzące gdzieś z głębi drzewa.
   - Bardzo dobrze pamiętam drogę tutaj – Rosalie przygryzła wargi. – Nie na darmo znaczyłam ją własną krwią.
   - Co pani chce przez to powiedzieć? – spytała Erza.
   - Używali wszelkich rodzajów magii, żeby mnie osłabić i dogonić. Do dzisiaj nie wiem, w jaki sposób udało mi się używać tak silnych skryptów mimo skrajnego wycieńczenia. – Ku zaskoczeniu chłopców odsunęła suwak i zsunęła kurtkę oraz bluzkę z prawego ramienia. Niemal każdy milimetr skóry był naznaczony licznymi drobnymi bliznami. – Ale jakoś udało mi się uciec. Kryć się.
   Dąb zaczął się rozsuwać u nasady. Po chwili był już rozwarty, a z jego środka wydobyło się oślepiające białe światło. Nagle zasłonił je jakiś cień. Lily go rozpoznał – to byli dwaj blondyni, z którymi walczyli. Jeden z nich wspierał się na drugim i posuwali się dość powoli.
   - Atakujemy na trzy – niemal niedosłyszalnie wyszeptała Rosalie. – Raz… dwa…
   - Braciszku… Tam ktoś jest – powiedział Shouta, wskazując na krzaki. Magowie nie mieli wyjścia. Wyskoczyli z kryjówki.
   - Czy mogę się spytać, po co tu przyleźliście? – powiedział Kanata, zapalając w dłoni żółte płomienie.
   - Odzyskać przyjaciół – powiedział Lily i wystąpił do przodu. – Widzę, że jesteście w ciężkiej sytuacji. Jeśli to możliwe, otwórzcie nam te drzwi i pozwólcie nam przejść.
   Kanata bez chwili wahania przyłożył dłoń do drzewa i wprowadził tam swoją magię. Drzwi otworzyły się bez problemu.
   - Na dole czekają już mój były mistrz i Ayaku – powiedział. – Jeśli tak bardzo chcecie śmierci, to proszę, wchodźcie.
   - Czy możemy uznać was za sprzymierzeńców? – spytała Erza.
   Kanata roześmiał się.
   - Nic z tych rzeczy. Po prostu wyświadczenie wam przysługi jest mi na rękę. Gdybym teraz zaczął z wami walczyć, pewnie skończyłoby się to śmiercią nas obu – popatrzył znacząco na Shoutę. – Jeśli chcecie, możecie się kiedyś mi odwdzięczyć. A na razie pozwólcie mi stąd odejść.
   Magowie popędzili do przejścia, a Shouta patrzył za nimi idąc razem z bratem.
   - Uważasz, że to w porządku? – spytał się. – Oni mogą wygrać.
   - Pamiętasz, czego nauczył nas mistrz? – Kanata uśmiechnął się i popatrzył w niebo. – Na świecie są dwa rodzaje ludzi – ci, którzy kradną i ci okradani. Chyba po raz pierwszy w życiu my będziemy tymi, którzy kradną. Teraz tylko to się liczy.
***
   Gajeel odczuwał coraz większy ból w nadgarstkach. Mimo to szarpał się dalej. Jeśli istniał chodź cień nadziei, że ci dranie wyleczyli Levy, to on tą szansę wykorzysta.
   Nagle usłyszał wybuch i jakieś krzyki. Nasłuchiwał. Po kilku minutach znów wybuch, ale tym razem bliżej. Co tu się do cholery dzieje? Czy to był… głos Salamandra?
   Ściana po prawej stronie wybuchła z głośnym hukiem.
   - Gajeel! – usłyszał głos Lily’ego. Zobaczył Natsu, Lucy, Graya i Erzę, którzy podbiegli do niego. Erza cięciem miecza uwolniła go z kajdanów. Zerwał się na równe nogi.
   - Co wy tu robicie? Jak znaleźliście to miejsce? – spytał.
   - Rozmowy na później! – odezwał się niebieskowłosa kobieta, której początkowo nie zauważył. – Wiesz, gdzie jest Levy?
   - Kim pani jest?
   - Rosalie McGarden! Matka twojej koleżanki, pacanie! Wiesz czy nie?!
   - Niestety nie – powiedział lekko zaskoczony. – Skąd wyście wytrzasnęli matkę Levy?
   - Długa historia – powiedział Lily. – Nie pozostaje nam nic innego, jak nadal rozwalać wszystkie drzwi po kolei.
   - I to chciałem usłyszeć! – krzyknął rozpromieniony Natsu i wystrzelił na korytarz.
   - Hej, to niesprawiedliwe! – zawołał Gray i popędził za nim.
   - Całą drogę liczyli, ile kto zniszczył drzwi. „Dodatkowe punkty” są za wroga za drzwiami – wyjaśniła Lucy, biegnąc korytarzem razem z Erzą, Gajeelem, Rosalie i Lily’m, który przybrał większą postać.
   - Debile jak zwykle chcą na siebie zwrócić uwagę – skwitował Gajeel. – Dzięki za ratunek.
   - Nie ma za co, to w końcu nasz obowiązek – powiedział Lily tuż przed tym, jak Natsu zwalił go z nóg. Na środku długiego, białego korytarza z licznymi drzwiami po bokach stanął Ayaku, trzymając w garści swój sztylet.
   - Witajcie w naszej gildii, Snake Treasure – podwinął rękaw i ukazał symbol gildii na nadgarstku. Przedstawiał on węża owiniętego wokół diamentu. – Na tym świecie są tylko dwa rodzaje ludzi – ci, którzy kradną i ci okradani. Ciekawe, kim będziecie wy, cholerni intruzi – chłopak oblizał wargi cienkim językiem.
   - Gajeel, Lily, pani Rosalie, idźcie przodem – powiedziała Erza. – My go powstrzymamy.
   - Posiada magię przestrzenną – powiedział Lily. – Może się teleportować. Jeśli mamy przejść, musicie go blokować.
   - Nic prostszego! – powiedział Natsu, zapalając w dłoni płomień. – Tak go urządzę, że nie teleportuje się nawet o cal!
   - Jesteście strasznie pewni siebie – syknął Ayaku. – Okropnie mnie to wkurza.
   Teleportował się tuż przy Gajeelu i przypuścił atak, ale on był na to przygotowany. Ayaku dostał w twarz Maczugą Żelaznego Smoka, po czym zniknął, by pojawić się przy Natsu. Nie docenił jednak smoczych zmysłów maga. Dostał od niego kolejny cios w twarz.
   - Teraz, szybko! – krzyknęła Erza, a Gajeel, Lily i Rosalie puścili się pędem naprzód. Ayaku nie zdążył się teleportować, gdyż tunel wypełnił się ogniem Ryku Ognistego Smoka.
   Razem z Lilym rozwalali po kolei wszystkie drzwi, a jeśli ktoś za nimi był, Rosalie unieruchamiała go swoimi skryptami. Nigdzie nie mogli znaleźć Levy. Gajeela zaczynało to coraz bardziej wkurzać.
   - Ile tu jest tych pomieszczeń?! – krzyknął ze złością.
   - Nie wiem dlaczego mojej córce spodobała się taka hałaśliwa gildia! – odkrzyknęła Rosalie, pomagając mu w rozwaleniu kolejnych drzwi. – Gdyby grzecznie została w domu, nic takiego by się nie zdarzyło.
   - Być może, ale gdyby tego nie zrobiła, to gildia straciłaby ważnego członka! – powiedział Lily. – Już to sobie chyba wyjaśniliśmy, proszę pani.
   Rosalie umilkła. Gajeel zastanawiał się, co takiego musiało się dziać, kiedy on był tu uwięziony. Lily wyważył kolejne drzwi i stanął jak wryty. Podbiegli do niego.
   W środku zastali nieprzytomną Levy w ramionach srebrnowłosego mężczyzny w białym garniturze. Żółte oczy rzuciły im spojrzenie pełne pogardy.
   - Teuchi Yurid! – wykrzyknęła Rosalie. – Zabieraj swoje brudne łapska od mojej córki!
   Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. Upuścił dziewczynę na podłogę, co wywołało u jej matki zduszony okrzyk.
   - A bierzcie ją sobie! Już dawno… - nie dokończył. Gajeel powalił go na ziemię ciosem w brzuch.
   - Nie potrzebuję wysłuchiwać gadek takich śmieci jak ty – warknął, patrząc na Yurida z góry. Podszedł do Levy.
   - Gajeel, uważaj!
   Tuż przy dziewczynie pojawił się poturbowany Ayaku. Ledwie zdążył uskoczyć przed jego atakiem. Chłopiec przystawił sztylet do szyi Levy.
   - Nie ruszać się! – wrzasnął, zanosząc się obłąkańczym chichotem. – Bo ta dziwka zginie!
   - Później cię za to nagrodzę, Ayaku – odezwał się Yurid spod ściany. – A teraz… pani McGarden, pójdzie pani z nami.
   - Nie! – krzyknął Lily. – Proszę tego nie robić!
   Ayaku bardziej przycisnął sztylet do szyi Levy, aż zaczęła lecieć krew. Gajeel zacisnął pięści.
   - Szybko, bo ją zabiję! – groził chłopak. Rosalie zrobiła w jego stronę kilka kroków. Błyskawicznie puścił Levy, znalazł się za kobietą i wykręcił jej ręce z tyłu.
   - Możesz sobie wziąć tą dziwkę – syknął w stronę Gajeela. Nie spuszczając wzroku z Ayaku, podszedł i wziął Levy w ramiona. Nagle rozległ się huk, a ściany zatrzęsły się w posadach. Yurid zaklął pod nosem.
   - Kanata… Przeklęty kundel. Ayaku, zabierz nas stąd.
   Lily rzucił się na chłopaka, kiedy teleportował się razem ze srebrnowłosym, ale nie zdążył. Ściany znów zatrzęsły się niebezpiecznie.
   - Spadamy stąd! – krzyknął do niego Gajeel i puścił się pędem w stronę korytarza. Podziemne korytarze i pomieszczenia były bliskie zawaleniu. Kilka razy odłamki tynku pospadały im na głowy. Gajeel próbował ocenić stan Levy. Wyglądała okropnie, była blada i cała posiniaczona. Przeklęty gówniarz, musiał ją torturować. Nagle dziewczyna uchyliła lekko powieki.
   - Gajeel…? – wyszeptała.
   - Wszystko w porządku, Levy – powiedział. To, że się przebudziła, stanowiło wielką ulgę. Mimo wszystko któryś z tych zbirów ją uleczył, a to było najważniejsze. Przycisnął ją mocniej do siebie. – Już nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
   - Jeśli porwali panią Rosalie, to znaczy, że nie dowiedzieli się niczego od Levy – powiedział Lily. – I dobrze i źle.
   - Hej, pospieszcie się! – zobaczyli na końcu korytarza schody, a na pierwszych stopniach Natsu i Lucy. – To wszystko zaraz się zawali!
   Wbiegli po krętych schodach tuż przed zawaleniem się przejścia. Na górze okazało się, że ktoś podłożył skomplikowany ładunek wybuchowy pod strukturę tuneli. Yurid wspominał coś o Kanacie… Lily doszedł do wniosku, że to może być jeden z tych blondynów, którzy pozwolili im przejść. A niech ich, nie powiedzieli im o ładunku.
   Wszyscy wypadli na zewnątrz z impetem. Po wielkim dębie została tylko ziejąca dziura.
   - Wszyscy cali? – spytała Erza, dysząc ciężko. Pozostali odpowiedzieli twierdząco. Lily wrócił do mniejszej postaci. Lucy podeszła do Gajeela, który ułożył Levy na ziemi. Niebieskowłosa usiadła lekko zdezorientowana i popatrzyła się na magów zgromadzonych wokół niej. Lucy przytuliła przyjaciółkę, szlochając.
   - Levy – chan! Tak się bałam!
   - Eto… Przepraszam, że pytam, ale… - Lucy odsunęła się, zaskoczona. Levy patrzył na nią nieobecnym wzrokiem pozbawionym blasku.
   - …Kim jesteś?
_______________________________________________________________________
Hmm... Należy chyba przeprosić... No to przepraszam za moje lenistwo.
Szkoła=za mało czasu, weekend=niechęć do pisania, ferie=za dużo czasu + dalsza niechęć do pisania... No więc przepraszam, że rozdział dopiero teraz. 
Nie betowany, nie czytany, nic - chciałam jak najszybciej napisać i sumimasen za ewentualne błędy... No ale cóż, mam nadzieję, że mimo wszystko się podobało ^^