niedziela, 10 maja 2015

Rozdział siódmy po kolejnym miesiącu. Gomen. Ale indżojcie.



   Rozdział siódmy – Wojna
   Kocham ją. Czemu tak późno to zauważyłem…?
   Levy zacisnęła dłonie mocniej na koszuli Gajeela. Czy to był jego głos? Ale to niemożliwe, przecież nic nie powiedział…
   Gajeel jakby zorientował się, że coś jest nie tak, bo zwolnił uścisk i odsunął się od dziewczyny. Gdy podniósł głowę i spojrzał w okno, dostrzegła rumieńce na jego twarzy.
   - Mimo wszystko nie powinnaś tu być – odezwał się po chwili. – Odprowadzę cię, ok?
   Levy kiwnęła głową w zamyśleniu. Coś, co usłyszała… Co to mogło być?
   Gajeel rzucił jej kurtkę na kanapę.
   - No dalej, ubierz się – burknął. – Powinno już wyschnąć.
   - Dziękuję – odpowiedziała niepewnie. No i gdzie się podziała tamta chwila? Przez te kilka minut w jego objęciach poczuła się tak, jakby nigdy nie straciła pamięci. Wszelkie problemy zniknęły. Wiedziała już kim jest i gdzie jest jej miejsce. Nie miała żadnych wątpliwości, że to ciało i ta dusza należą tylko do niej. A więc dlaczego znów czuje się tak, jak przedtem – zagubiona i pełna wątpliwości?
   Trzymała kurtkę w kruchych, bladych dłoniach i patrzyła na nią beznamiętnym wzrokiem. Gdzie jest tamto ciepło?
   Gajeel zniecierpliwił się i wyszarpnął jej kurtkę z rąk. Zanim zdążyła zaprotestować, cisnął jej ubraniem w twarz.
   - Powiedziałem, żebyś się ubierała, a nie patrzyła się na to jak na jedzenie, którego nie lubisz! – wykrzyknął i poczłapał do przedpokoju. – Dołącz do mnie, kiedy w końcu się zdecydujesz, czy chcesz tą kurtkę zjeść czy ubrać!
   Levy popatrzyła na jego plecy, oniemiała, a po chwili roześmiała się cicho. Szybko ubrała kurtkę i potruchtała do drzwi. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego wcześniej się w nim zakochała.
***
   Korytarz był tak jasny, że zwykły człowiek mógłby oślepnąć. Wszystko było białe jak śnieg – marmurowa posadzka, wysoki sufit, ściany i kolumny po bokach. Na szczęście zwykli ludzie nie mieli wstępu na ten korytarz.
   Nagle w pomieszczeniu rozległ się głuchy odgłos kroków. Po chwili znalazł się w nim jegomość równie biały, jak podłoga, po której stąpał bosymi stopami. Od ścian wyróżniała go jedynie karmelowa skóra pokryta bliznami i krótkie blond włosy. Śnieżnobiała szata bez rękawów lekko falowała pod wpływem ruchu. Jego zielone oczy zatrzymywały się w każdym kącie między kolumnami. Na pewno wyczuł czyjąś obecność i nie był to jeden z jego towarzyszy.
   - Kto tu jest?! – wykrzyknął, a jego głos odbił się echem od kolumn. – Pokaż się!
   - Ach, ten debil nigdy jej tego nie powie. Na co ja liczyłam - kobiecy szept owionął go niczym wiosenny wiatr. Obrócił się gwałtownie i dostrzegł klęczącą przy wejściu postać. Miała drobną figurę i podobną do niego szatę. Była boso, a jej stopy były brudne i obtarte. Klęczała tyłem do niego i trzymała coś w dłoniach. Wstrzymał oddech, kiedy ujrzał jej włosy. Jedno pasmo było długie do pasa, inne sięgało tylko łopatek, a jeszcze inne przylegało do głowy. Koloru nie dało się określić – wyglądało to jak stara paleta jakiegoś niezdecydowanego malarza. Tu i tam widać było małe plamki czerni, brązu, czerwieni, żółci, a nawet zieleni czy różu.
   - Panna Mirai? – spytał niepewnie. Słyszał o Prastarych, którzy już tak długo przybierali wygląd zmarłych, że zapomnieli, jak naprawdę kiedyś wyglądali. Słyszał też o Mirai, jednej z Prastarych, która miała na koncie już parę wykroczeń i zawsze sprawiała wrażenie, jakby cierpiała. Ale nie spodziewał się tak żałosnego widoku. Ta kobieta wyglądała jak cień – poplamiona szata zwisała na chudych ramionach, a kościste nogi drżały z zimna.
   - Czas trochę pomóc – odezwała się, po czym z jej rak wytrysnęło błękitne światło. Rozpoznał je i chwycił dziewczynę za ramię.
   - Hej, zaczekaj! Nie wolno nam pomagać żywym!
   Kobieta powoli odwróciła głowę w jego stronę. Omal go nie odrzuciło z przerażenia. Mirai nie miała twarzy. Tam gdzie powinny być oczy, nos i usta ziała przestrzeń tak czarna i zimna, że przywodziła na myśl przestrzeń kosmiczną.
   - Nam? – jej głos dochodził jakby z głębi czarnej dziury. – Ja nie jestem jedną z was. Już nie. – Ramiączko jej szaty delikatnie osunęło się na łokieć i ujrzał na jej plecach dwie głębokie, czarne i napuchnięte szramy.
   - Jeśli upadłaś, to czemu wciąż tu jesteś? – spytał wstrząśnięty. Spojrzał na jej dłonie i ujrzał wielką perłę, po której przesuwały się obrazy. Dostrzegł w nich niebieskowłosą, którą śledził za życia razem z bratem i obejmującego ją czarnowłosego maga. Do jego uszu dotarł szept Smoczego Zabójcy.
   - Ty zdradzasz jego myśli tej dziewczynie! – zmusił się do ponownego spojrzenia w ciemną przestrzeń. – Masz natychmiast przestać!
   - A od kiedy to świeżak rozkazuje Prastarej? – w głosie Mirai słychać było drwinę. – Bycie Upadłą jest miłe. Chodzę gdzie chcę, robię co chcę i nikt nie ma prawa mi tego zabronić. A ta dziewczyna jest moim eksperymentem. Pozwoliłam jej żyć i nie moja wina, że dlatego odcięto mi skrzydła. Ale postawiłam warunki. Jeden już się spełnił, tylko idiota w którym się zakochała boi się uczuć. Ubzdurał sobie, że uczucia to coś dla frajerów i on ich nie potrzebuje. Dołączenie do gildii trochę go zmieniło, ale nadal nie chce dopuścić do siebie najważniejszego uczucia – miłości. Dlatego w życiu nie powie na głos, że ją kocha. Jest zbyt uparty.
   - Dlatego ujawniasz jego myśli. Rozumiem twoje postępowanie, ale mimo wszystko jest to niezgodne z naszymi prawami. – Blondyn nadal nie puszczał ramienia Mirai. Uparcie patrzył w otchłań. – Sama powiedziałaś, że nie jesteś już jedną z nas. Dlatego mam pełne prawo ci rozkazywać! Wynoś się, demonie! To moje ostatnie ostrzeżenie!
   - Do czego to doszło, żeby świeżak musiał się nade mną litować. – Mirai zaczęła znikać. – Wiem, że mógłbyś w każdej chwili wezwać posiłki, a oni nie pozwoliliby mi tak łatwo odejść.
   - Wierzę w ciebie, panno Mirai. Mam nadzieję, że przypomnisz sobie swoją twarz.
   Przez kilka sekund czarna otchłań zmieniła się w piękną dziewczynę o fiołkowych oczach, delikatnych rysach i włosach tak jasnych, że zdawały się emanować żywym światłem. Drobne, wąskie wargi ułożyły się w niezwykły uśmiech.
   - Tak strasznie się cieszę, że ktoś jeszcze we mnie wierzy.
   Po tych słowach całkiem zniknęła. Tylko w sercu Kanaty pozostał ten blady, smutny uśmiech.
***
   Czemu na nią nakrzyczał?
   Bo za nic nie mógł poukładać sobie tego wszystkiego w głowie.
   Czemu mimo że był niemiły, ona teraz tak się do niego klei?
   Westchnął. Nigdy nie zrozumie kobiet.
   Zamieć ustała, ale mróz dawał się we znaki. Otulona kurką Levy przylgnęła do ramienia Gajeela, zapewniając sobie dodatkowe źródło ciepła. Gajeel nie odmawiał. Nie teraz, kiedy w końcu przyznał sam przed sobą, że się w niej zakochał.
   Dziwne jest, że dopiero po utracie czegoś można zauważyć, jak bardzo się to coś ceniło i jak strasznie tego brak. Na razie jednak Levy wydawała się szczęśliwa w jego towarzystwie. Droga do Wróżkowych Wzgórz przebiegła im w milczeniu. Nie była to jednak krępująca cisza, lub taka, która zwiastuje burzę i przy której zawsze coś wisi w powietrzu. To była cisza ze światła. Przepełniona ciepłem mimo mroźnej nocy.
   Levy nie czuła potrzeby odezwania się. Przestała rozmyślać nad tym, co usłyszała i o wielu innych troskach. Myślała tylko, że krok za krokiem zbliżają się do akademika i niedługo będzie musiała pożegnać się z Gajeelem. Nie wiedziała nawet, czy zdoła zasnąć w jej własnym, ale teraz tak dla niej obcym mieszkaniu. Bez niego w pobliżu czuła się niepewna i zagubiona, niedawno to sobie uświadomiła.
   W końcu z ociąganiem dotarli tuż pod drzwi akademika. Gajeel zerknął na okna. Nigdzie nie było zapalonego światła. Naturalnie, było już koło północy.
   - No, idź – mruknął, a Levy w końcu puściła jego ramię.
   - Zobaczymy się jutro? – spytała i popatrzyła na niego z nadzieją. Na policzki chłopaka wstąpił delikatny rumieniec.
   - Może – odparł, nie patrząc na nią.
   - Obiecaj – szepnęła po chwili ciszy i szarpnęła go za rękaw. Prychnął.
   - Ok, zrozumiałem. Będę jutro w gildii, pasuje? – zmusił się do spojrzenia w dół na dziewczynę. Uśmiechnęła się, lekko przymykając oczy.
   - Dzięki za dzisiaj. Naprawdę mi pomogłeś.
   - Niby w czym?
   - W odnalezieniu siebie.
   To ciepłe spojrzenie, ten promienny uśmiech… Levy zamknęła powieki i położyła dłoń na jego ramieniu. Gajeel pochylił się. Dziewczyna wspięła się na palce. Ich twarze dzieliło już tylko kilka centymetrów…
   Wielkie drzwi akademika otwarły się z hukiem i wyskoczyła z nich Erza. Ich głowy natychmiast zwróciły się w tamtą stronę. Nie minęło kilka sekund, a Gajeel już rył plecami w śniegu parę metrów dalej, znokautowany kopniakiem w twarz przez Tytanię. Wystraszona Levy została natomiast wciągnięta za próg.
   - To jest żeński akademik! – wrzasnęła Erza, gdy Gajeel z trudem zaczął podnosić się z ziemi. – Chłopaki nie mają tu prawa wstępu! Zrozumiano?! – i nie czekając na odpowiedź zatrzasnęła drzwi z jeszcze większym hukiem, niż przy otwarciu. Gajeel wzdrygnął się, a potem westchnął i zabrał się do odejścia.
   Co on wyprawia, dając się tak ponieść chwili? Na serio zaczął robić się miękki.
***
   Levy leżała na łóżku i patrzyła się uważnie na sufit, jakby było na nim coś napisane w nieznanym jej języku. Rozmyślała o wczorajszej nocy.
   Nie było wątpliwości, że kiedyś czuła coś do Gajeela. Ale co teraz? Fakt, przy nim czuła się bezpiecznie i z jej umysłu znikały wszelkie zmartwienia. Jednak nadal nie była pewna swoich uczuć.
   Była troszkę zła na Erzę, która wyskoczyła nagle, przerywając tak ważną chwilę i do tego bijąc Gajeela. A wyglądała na taką miłą i spokojną osobę.
   Udało jej się zasnąć, ale obudziła się dość wcześnie – zegar pokazywał kilka minut po ósmej. Miała w planach niedługo iść do gildii. Przecież Gajeel obiecał jej, że tam będzie. Tylko że miała jakieś dziwne przeczucie, że może on zapomnieć, olać obietnicę, lub po prostu przyjść koło południa, a ona będzie czekać bezczynnie.
   Ciekawe. To musiało się dość często zdarzać, jeśli w miarę to pamiętam.
   W końcu zerwała się z łóżka i zaczęła ogarniać swój wygląd. Co z tego, że będzie czekać! Przynajmniej go zobaczy.

   Godzinę później przekraczała już nieśmiało próg gildii. Niektórzy powitali ją okrzykami, ale prawie nie zwracała na nich uwagi. Wypatrywała czarnej czupryny, czy chociażby małego czarnego kotka z mieczem.
   W końcu zauważyła go przy najdalszym stole. Ułożył głowę na ramionach i spał, trzymając w ustach widelec. Obok niej przeleciał Lily z kartką w łapkach.
   - Zobacz, to się nadaje – usłyszała głos kotka, który próbował zmusić Gajeela, żeby spojrzał na zlecenie. – Jest w obrębie naszego miasta.
   - Zabieraj to – burknął Gajeel, przeżuwając widelec. – Nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
   - Ale niedługo zabraknie nam na czynsz! – oburzył się Lily. – Ogarnij się wreszcie! Za tamtą misję nie dostaliśmy nawet złamanego kryształu, kiedy zleceniodawca dowiedział się, że ktoś inny odwalił za nas robotę. Co się z tobą dzieje?
   Levy nieśmiało dosiadła się do nich.
   - Zgadzam się z Lily’m – powiedziała, a Gajeel zwrócił wzrok w jej stronę. – Jeśli martwisz się ostatnimi wydarzeniami…
   - Nie martwię się – burknął Gajeel i połknął widelec.
   - No więc powinieneś zająć się sobą! – Levy kontynuowała niezrażona. – Przecież wiesz, że Lily chce dla ciebie jak najlepiej. Weź tą misję, Gajeel. – tym razem już poprosiła. Gajeel przez chwilę patrzył na nią, a potem westchnął.
   - No dobra, bierzemy to – mruknął i wstał. W tym momencie do gildii wpadła Erza.
   - Levy, Gajeel! Chodźcie szybko! – zawołała ku zdumieniu pozostałych. Chcąc nie chcąc poszli za czerwonowłosą ulicą aż do pewnego zaułka. Za nimi przyleciał niespokojny Lily. Czekali już tam na nich Natsu, Lucy i Gray.
   - Możesz nam w końcu wyjaśnić, o co chodzi? – spytał zniecierpliwiony Gajeel, ale Erza nie odpowiedziała, tylko otworzyła klapę najbliższego śmietnika.
   - Natsu, pomóż mi – powiedziała z ponurą miną. Śmietnik był wysoki – sięgał Tytanii do ramion. Z pomocą Salamandra udało jej się wyjąć coś ze spodu kosza.
   Levy wydała zduszony okrzyk i zakryła usta dłońmi, a Gajeel gwałtownie wciągnął powietrze. W ramionach Erzy spoczywało bezwładnie ludzkie ciało. Był to blondyn o skórze pokrytej bliznami. W odsłoniętej piersi ziała głęboka rana, a kamizelka była brudna od zaschniętej krwi.
   - To… To jeden z tych braci, których wtedy przepuściliśmy! – wykrzyknął Lily, nie kryjąc zdumienia i przerażenia. – Okrutne.
   - To Lucy go znalazła – powiedziała Erza. – Chyba specjalnie nam go tutaj podrzucili. Tylko pytanie, po co.
   - Ja tylko wyszłam na chwilę, żeby wyrzucić śmieci… - Lucy ukryła twarz w dłoniach. Natsu popatrzył na nią ze współczuciem.
   - Nie ma wątpliwości, tylko ten drań Yurid mógł zrobić coś takiego – powiedział Gray, z trzaskiem wyłamując sobie palce. – Mam straszną ochotę mu przypierdolić.
   - Zabijanie swojego… To jest nieludzkie – powiedziała Levy drżącym głosem.
   - Ale co z nim zrobimy? – spytał Gajeel. – Oczywiście, mnie też jest go szkoda – sprostował, kiedy napotkał oskarżycielskie spojrzenia przyjaciół – ale nie zmienimy faktu, że nie żyje.
   - Ja zajmę się organizacją pochówku – powiedziała Erza. W jej głosie słychać było gorycz i wściekłość. – Zasługuje na godne miejsce spoczynku.
   Wszyscy spuścili głowy, po czym po kolei każdy wyszedł z zaułka. Gajeel pociągnął za sobą Levy i skręcili w jakąś zatłoczoną ulicę.
   - I co napisze się na grobie? Przecież nikt nie zna jego imienia – mruczał do siebie. – Cholera, to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, żeby nie brać żadnej misji. Przecież nadal szukamy Rosalie – san!
   Levy otworzyła usta, ale zawahała się. Gajeel jednak to zauważył.
   - Co jest? – zapytał wprost. Levy skuliła się, ale potem odetchnęła i zaczęła mówić o swoim przebudzeniu w Snake Treasure i jak była bita przez Ayaku.
   - Nic mu nie zrobiłam… Myślę, że ta gildia przyjmuje tylko takich jak on. I dlatego martwię się o Rosalie – san. – Nadal nie odważyła się nazwać ją „mama”.
***
   Szybkie kroki Yurida odbijały się echem od wilgotnych ścian jaskini. Nie miał czasu do stracenia – nareszcie, po tylu dniach udało mu się wycisnąć z tej szmaty znaczenie ostatniego znaku. Tunel był długi i ciemny, ale on nie zważał na potknięcia czy niewyraźne szepty przepływające mu koło ucha. Nie miał nawet czasu zapalić choćby najmniejszy płomyczek. Po tylu latach wreszcie dopiął swego! Zaklęcie potężniejsze nawet od Etherionu będzie w jego posiadaniu! Nikt już nie stanie mu na drodze!
   Około metra za nim trochę wolniej szedł Ayaku. Też chciałby poruszać się tak szybko jak mistrz, ale ograniczał go balast. Za nim po kamieniach cicho szurały nogi Rosalie. Cholera, czemu musieli ją zabierać? Przecież w końcu wydusili z niej znaczenie znaków, po co im jeszcze potrzebna? Zwłaszcza, że była nieprzytomna.
   Yurid w końcu dotarł do kamiennych wrót. Znaki zgadzały się kropka w kropkę. Z podnieceniem w głosie zaczął wypowiadać ich znaczenie w obcym języku. Znaki po kolei zapalały się na fioletowo i złoto, aż doszedł do końca. Ostatni wypowiedziany znak zalśnił złotym kolorem… lecz wrota się nie otworzyły. Yurid popatrzył na znaki wyryte na wrotach i na jego pergaminie. Dwa znaki na kamiennych drzwiach nadal się nie zaświeciły, a Yurid nie posiadał ich na pergaminie. Po chwili dołączył do niego Ayaku, a znaki zgasły.
   - Obudź tą sukę – warknął Yurid. Ayaku posłusznie rzucił Rosalie na ziemię i złapał ją za nadgarstek. Zamachnął się sztyletem i Rosalie oprzytomniała z krzykiem. Ayaku przeciął jej żyłę, z której zaczęła lecieć krew.
   - Miałaś przetłumaczyć wszystkie znaki – Yurid z wściekłością pogniótł pergamin.
   - Miałam przetłumaczyć wszystkie znaki na tym papierze – odcięła się Rosalie, uśmiechając się z satysfakcją. – Znaki które wyryłam ja to już co innego. To twoja wina, że miałeś starą kopię.
   W srebrnowłosym zagotowało się ze złości. Chciał kopnąć kobietę w twarz, ale zatrzymał się. Z ust Rosalie potoczyły się szeptem dwa słowa:
   - Patronat… upadłego…
   Naraz obok nich zapłonęło złote światełko. Za nim zapaliły się kolejne, prowadzące do wyjścia.
   - Co miało znaczyć to zaklęcie?! Gadaj! – krzyknął Yurid i znów uniósł nogę, żeby kopnąć niebieskowłosą. Wtem tunelem wstrząsnęło, a światełka poszerzyły swój płomień i zaczęły palić ziemię wokół nich. Rosalie uśmiechnęła się szeroko.
   - Co się dzieje, mistrzu?! – Ayaku próbował przekrzyczeć huk spadających w oddali kamieni i ryk płomieni, ale Yurid go nie słyszał. Patrzył na złoty ogień z przerażeniem w oczach. Jeśli to miejsce spłonie, już nigdy nie odnajdzie Ognia!
   - Soliddo Scuripto! Water! – wykrzyknął i skierował strumień wody na płomień, lecz bez skutku. Płomienie rozchyliły się tylko na chwilę. Za nimi widoczna była jakaś postać.
   - Heeeil! Tutaj! – odwrócił głowę na dźwięk krzyku Rosalie. W tym momencie postać przesadziła rozszalałe płomienie i z całej siły uderzyła go w twarz. Twardo wylądował na ziemi. Zamroczyło go, ale natychmiast się podniósł. Zobaczył, jak Ayaku ciągnie Rosalie za włosy i przystawia jej sztylet do szyi. Przed nim stał wysoki, kasztanowłosy mężczyzna. Ramiona miał pokryte skorupą z ziemi. Yurid zaszedł go od tyłu.
   - Wygląda na to, że nie masz już gdzie uciec – powiedział zaczepnie. Heil odwrócił głowę w jego stronę. Osmalona twarz wyglądała trochę śmiesznie, ale w oczach czaiła się chęć mordu.
   - A może jak cię złapiemy, to ta suka wreszcie powie całą prawdę? – Ayaku uśmiechnął się złowieszczo i szarpnął włosy Rosalie. Kobieta jęknęła.
   - Puszczaj ją – powiedział Heil niskim, przepełnionym groźbą tonem. Yurid skryptem przyzwał do ręki czarny sztylet.
   - Bo co? – Ayaku widząc poczynania mistrza, wziął niebieskowłosą za rozcięty nadgarstek i zlizał z niego krew. – Tylko się ruszysz, a ona zginie.
   Heil zacisnął pięści. Yurid podszedł bliżej niego. Nagle złapał jego rękę i wykręcił ją, a sztylet przystawił do szyi.
   - Gadaj, albo poderżnę mu gardło! – krzyknął Yurid. – Jak odczytuje się dwa pozostałe znaki?
   Ku jego zdziwieniu Rosalie wyszczerzyła się w uśmiechu. Poczuł, jak coś pokrywa szyję Heila i zatrzymuje sztylet w miejscu. Heil pokrył swoją skórę skorupą z ziemi i pochylił się, a sztylet jedynie przejechał po nim, skrzypiąc na chropowatej powierzchni. Szarpnął ręką i oswobodził ją, a potem wycelował cios w brzuch Yurida. Srebrnowłosy zgiął się wpół i splunął krwią.
   - Sekretna technika: Uderzenie ki – powiedział Heil. Yurid zacisnął zęby.
   - Mojego męża nie tak łatwo pokonać – powiedziała Rosalie z uśmiechem.
***
   Ulicą wstrząsnął wybuch. Levy omal się nie przewróciła, ale Gajeel ją podtrzymał. Spojrzał w kierunku, skąd doszedł go huk. Na polanie za bramami miasta dało się zauważyć dym.
   - Idziemy tam – powiedział bez wahania, a Lily kiwnął główką.
   - Ja też idę – powiedziała Levy. Gajeel zatrzymał się i położył dłonie na jej ramionach.
   - Ty zostajesz – powiedział stanowczo. – Pomyśl trochę. Nadal nie jesteś w stanie używać magii. Będziesz tylko zawadą.
   Levy coś ukuło w piersi na te słowa. Spuściła głowę.
   - Wiem – powiedziała cicho. Gajeel stał przy niej jeszcze chwilę, a potem porwał Lily’ego i pobiegł w stronę dymu. Natomiast Levy odczekała, aż zniknie za rogiem i pobiegła za nim. Skoro nie zauważył jej, gdy szła za nim do jego domu, to nie zauważy i teraz.
***
   Erza miała jakieś złe przeczucia co do tego wybuchu. Razem z Gray’em i Lucy już prawie dotarła do bramy. Pierwszy na miejscu jak zawsze będzie Natsu – ten napaleniec poleciał już dawno na polanę za pośrednictwem Happy’ego.
   - O, już lepiej widać tamtą polanę – odezwał się Gray. – Patrz, złoty ogień!
   Rzeczywiście, po trawie rozprzestrzeniały się powoli błyszczące, ciemnożółte płomienie. Nagle, gdy były już tylko kilka metrów od miasta, zatrzymały się.
   - To nie są zwykłe płomienie – powiedziała Erza. – To bardzo stare zaklęcie przekazywane w klanach żywiołowych z pokolenia na pokolenie. Patronat Upadłego.
   - Na czym to polega? – spytała Lucy, z większą uwagą wpatrując się w ogień.
   - Tylko o tym słyszałam, bo klanów żywiołowych już prawie nie ma. Wykonuje je dwóch ludzi – Patronus i Upadły. Kiedy Upadły zostanie na przykład porwany, rozsyła skrawki tego zaklęcia po ziemi. Szczególnie skuteczne jest to wtedy, gdy Upadłego przenoszą z miejsca na miejsce. Wtedy skrawki Patronatu mogą doprowadzić Patronusa do porwanej osoby. Potem wystarczy, żeby obie osoby wypowiedziały formułę zaklęcia i rozpętuje się piekło. – Erza zmarszczyła brwi. Zaklęcie jest bardzo skuteczne, ale potrzeba ogromnej mocy magicznej, żeby je wykonać. Kto mógłby tego dokonać?
   Nagle ciemna smuga mignęła jej przed oczami i już po chwili leżała jak długa na chodniku. Przed nią Gajeel także podnosił się właśnie z ziemi, masując kark.
   - Gajeel! Uważałbyś trochę! – fuknęła, wstała i otrzepała się z kurzu. – Ale dobrze, przyda nam się jeszcze ktoś do pomocy. Ty też idziesz na tamtą polanę?
   - A jak – mruknął. – Mam jakieś złe przeczucia co do tego wybuchu. No i nie podoba mi się, że ktoś robi demolkę przed bramami miasta.
   - Nie jesteś sam – odrzekła Erza z uśmiechem. – Biegniemy!
   - Salamander już poleciał? – spytał Gajeel, kiedy już znaleźli się za bramą.
   - Zobaczysz, zaraz wleci na kogoś z nas, wyrzucony w powietrze przez wroga – powiedział Gray z ironią w głosie. Niemal natychmiast został zgnieciony przez Natsu, który spadł mu na głowę. Lucy zdążyła w porę się odsunąć i zaśmiała się pod nosem.
   - Natsu, co tam widziałeś? – Erza pierwsza wykazała się zdrowym rozsądkiem.
   - Nic kompletnie! Ogień skupia się wokół dziury w ziemi. Kiedy próbowałem tam wejść, coś mnie odrzuciło!
   Gajeel zaczął węszyć. Poczuł znajomy zapach.
   - Salamander, czy to…
   - Tak, to zapach pani Rosalie – odpowiedział Natsu. – Jest tam w środku.
   - Idziemy – zakomenderował Gajeel i rzucił się na ścianę ognia, a za nim pozostali magowie.
***
   Levy wychyliła się zza bramy, kiedy jej przyjaciele zniknęli w płomieniach. Jeśli zrobili to z własnej woli, to raczej nic im nie będzie… Zwłaszcza Natsu, który był odporny na ogień. Niepewnie podeszła do złotego ognia i wyciągnęła rękę. Była ciekawa, czy parzył, skoro to ogień magiczny. Płomienie liznęły opuszki jej palców. Nie poczuła nic oprócz lekkiego ciepła – jakby dotykała rozgrzanej metalowej poręczy. Ogień pod jej dotykiem zaczął dziwnie drgać, a po chwili ulotnił się, tworząc przejście. Zaskoczona odsunęła się, a wtedy płomienna ściana znów się zamknęła.
   No dalej! Przecież chcesz im pomóc! Skoro ogień się przed tobą otwiera, to znaczy, że masz jakiś związek z tym miejscem! Idź!
   Ciekawe, czy ten głosik mógł należeć do poprzedniej Levy. Tak czy siak postanowiła go posłuchać. Wkroczyła w ścianę złotych płomieni.
***
   Ayaku wpatrywał się w napięciu ze swojego kąta, jak jego mistrz ściera się z członkiem klanu ziemi. Nadal mieli Rosalie jako zakładniczkę, ale żeby zaczęła gadać, trzeba było najpierw powalić tego sukinsyna. A to zadanie nie należało do łatwych, nawet jeśli jego przeciwnikiem był mistrz Yurid. Na czoło srebrnowłosego już wstąpiły pierwsze krople potu, a Heil patrzył na niego z góry, jak na jakiegoś szczura. W ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Zwłaszcza, że od kilku chwil walka wyglądała tak: Yurid atakował i ciął sztyletem, a Heil pokrywał miejsce, w które Yurid celował, ziemią i czasem zadawał ciosy, kiedy srebrnowłosy za bardzo się zbliżył. Ayaku zacisnął pięść na sztylecie.
   - Widzę, że twój mistrzunio sobie nie radzi – odezwała się Rosalie.
   - Cicho bądź, albo coś ci odetnę – syknął Ayaku. Nagle coś huknęło w oddali i rozległy się krzyki. Ktoś dostał się do środka mimo ognia!
   - Te głosy… - Heil na chwilę się rozproszył. Yurid natychmiast to wykorzystał. Ciął przez klatkę piersiową Heila, ale ten zdążył w porę uskoczyć. Skończyło się to tylko na zadraśnięciu.
   - Jacyś twoi znajomi? – wydyszał Yurid. – Nic tu nie pomogą. Tacy jak wy nie pozwolą, żeby tej paniusi coś się stało, nieprawdaż? – tu spojrzał w stronę Rosalie, która odwzajemniła spojrzenie z jeszcze większą pogardą. Ayaku wstrzymał oddech. A co jeśli to nie są przyjaciele Heila? W takim razie są w potrzasku. Sądząc po zbliżających się głosach, było ich co najmniej pięciu. A skoro byli tak silni, żeby przejść przez magiczny ogień, to mają kłopoty.
***
    Natsu torował im drogę Rykiem, aż trzęsły się kamienne ściany. Wszędzie był złoty ogień, ale nie było dymu, co ułatwiało sprawę. Sprawnie pędzili przez tunel. Erzie udało się przełamać zaklęcie nałożone na wejście. Gajeel niemal cieszył się, że mieli ją na składzie, chodź nadal był lekko zły za wczoraj. Wydawało się, że rudowłosa czarodziejka zupełnie już o tym zapomniała, co go niezmiernie wkurzało.
   - Ej, tam ktoś jest! – oznajmił Natsu. Zaraz wpadli do kręgu, do którego ogień nie dosięgał. Na środku kręgu ścierali się Heil i Yurid. W kącie Gajeel dostrzegł czarnowłosego gówniarza, który przytrzymywał panią Rosalie. Erza również go dostrzegła. Razem ruszyli na Ayaku, który wystraszony przystawił swój sztylet do szyi Rosalie.
   - N – nie ruszać się! B - bo inaczej ona zginie! – krzyczał, choć łamał mu się głos. Erza bez słowa podeszła do niego i wytrąciła mu sztylet z ręki.
   - Nie ze mną te numery, szczeniaku. Gajeel, czyń honory.
   - Z przyjemnością. – Gajeel z trzaskiem wyłamał sobie palce. W jego oczach pojawił się morderczy błysk. Ayaku trząsł się jak osika. Po chwili otrzymał pierwszy cios.
   - Kiedy przeciwnik jest spętany, to jesteś kozakiem, jakich mało! Cholerny tchórzu! – oddał mu za każdy kopniak, który od niego otrzymał.
   Natsu i pozostali przyłączyli się do Heila i zawzięcie atakowali Yurida. Erza pomogła pani Rosalie wstać.
   - Musi pani stąd uciekać – powiedziała rudowłosa. – Tu nie jest bezpiecznie.
   - Chyba żartujesz – odpowiedziała Rosalie. – Skoro mój mąż walczy, to muszę tu zostać, żeby go dopingować.
   Erza chciała coś powiedzieć, ale wzrok niebieskowłosej nie znosił sprzeciwu. Westchnęła.
   - Niech pani będzie. A teraz… - nabrała głębokiego wdechu, zamigotała nad nią wściekła aura. – Gdzie jest ten drań, który pozbawił Levy pamięci?! – wrzasnęła i rzuciła się na Yurida. Gajeel rozejrzał się po jaskini. Nieprzytomny Ayaku leżał u jego stóp.
   - Nie ma go tu! – krzyknął do Erzy. Odpowiedzią czarodziejki był atak na Yurida ze zdwojoną siłą.
   - Gdzie on jest?! – wrzeszczała. Inni magowie, nawet Heil, odsunęli się na bezpieczną odległość, widząc, że dziewczynę ogarnia furia. Bez pamięci obsypywała ciosami srebrnowłosego, który ledwo nadążał z obroną.
   Wtedy ogień za walczącymi rozstąpił się i wypadła z niego Levy. Gajeel zamarł. Yurid dostrzegł dziewczynę, uskoczył przed atakiem Erzy i rzucił się na niebieskowłosą. Już miał rozpłatać jej czaszkę, kiedy spostrzegł, że jedno jej oko świeci się na złoto, a drugie na fioletowo. Ona wypowiadała znaczenie znaków wyrytych na wrotach!
   - Miałaś zostać! – krzyknął Gajeel, ale Levy była jak w transie. Już nie słyszała niczego, liczyły się tylko wrota i wyryte w nich znaki. Coś jej mówiło, żeby przestała, ale magia wrót była silniejsza.
   - Przestań! – wrzasnęła Rosalie i próbowała dopaść do Levy, ale tarcza ochronna Yurida zagrodziła jej drogę, tak samo jak i Erzie. Srebrnowłosy jak urzeczony patrzył się to na dziewczynę, to na wrota, na których kolejno świeciły się znaki. W końcu zostały już tylko ostatnie dwa.
   - Nie! Nie wypowiadaj ich! Nie! – Rosalie tłukła pięściami w tarczę, ale to nic nie dawało. Za sprawą Erzy już powstawały na niej pęknięcia, ale czarodziejka wiedziała, że nie zdąży. Levy wypowiedziała dwa ostatnie znaki, a wrota otwarły się powoli.
***
   Levy ocknęła się w ramionach pani Rosalie. Zobaczyła przed sobą twarz Gajeela.
   - Po co tutaj przychodziłaś?! – wrzeszczał na nią. Skuliła się. – Miałaś zostać w mieście!
   - Ja… Co się stało? – spytała zaskoczona, a potem ujrzała otwarte wrota. Yurid właśnie przez nie przechodził, a Heil i reszta podnosili się z ziemi.
   - Właśnie dlatego… - załkała Rosalie, mocniej przytulając swoją córkę do piersi. – Właśnie dlatego nie pozwalałam ci dołączyć do Fairy Tail! Było tyle innych gildii! A teraz… wrota znowu są otwarte. Znowu ktoś zginie…
   Gajeel zmierzył niebieskowłose ponurym wzrokiem. Levy jeszcze nie widziała w jego oczach tyle zimna.
   - Przepraszam – wyszeptała i objęła dłońmi ramiona Rosalie.
   Gajeel odwrócił się i pospieszył do otwartych wrót. Było tak, jak to opisywała pani Rosalie, a potem Lily – białe pomieszczenie, a na środku podstawka ze złotą szkatułką. Yurid właśnie do niej podchodził.
   - Nareszcie – powiedział, a jego twarz wykrzywił szaleńczy grymas. – Po tylu latach… Wreszcie zdobędę Ogień Yatori’ego!
   - Nie dotykaj tego! – krzyknął Heil, ale było już za późno. Yurid wziął szkatułkę w ręce.
   Przez chwilę nic się nie działo. Nagle jednak błyskawica odrzuciła rękę Yurida od szkatułki, która upadła z głośnym stuknięciem na podłogę.
   - Nie… Nie zapalił się? – spytał Natsu.
   - Zapalić się? – prychnął Yurid. – Moja magiczna moc jest dużo większa od mocy tamtego chłystka. Tyle że broń mnie odrzuca. Ale spodziewałem się tego.
   Rosalie wstała i zostawiła Levy, po czym podbiegła bliżej wrót. Gdy przebiegła obok kącika w skale, Ayaku nagle otworzył oczy, błyskawicznie przeteleportował się do niebieskowłosej i zamachnął się sztyletem. Rozległ się nieludzki wrzask i Rosalie upadła na ziemię. Zaraz znaleźli się przy niej Heil i Levy. Ayaku teleportował się do swojego mistrza z odciętą dłonią Rosalie w ręku.
   - Ty… Ty łotrze! – wrzasnęła Erza. Gajeel zacisnął pięści, a Yurid uśmiechnął się. Dotknął powierzchni szkatułki dłonią Rosalie. Skrzynka otworzyła się i wydostało się z niej złoto – fioletowe światło, które wstąpiło w Yurida.
   Gajeel nie zamierzał dłużej czekać. Z rykiem wskoczył do pomieszczenia i trzasnął srebrnowłosego w pysk Żelazną Pięścią. Jednak Yurid stał nieporuszony. Otworzył oczy i spojrzał z pogardą na Smoczego Zabójcę. Jedno oko lśniło złotem, a drugie fioletem. Gajeel niezrażony obdarzył srebrnowłosego następnym ciosem, ale Yurid zatrzymał jego pięść, zanim dotarła do celu. Gajeel poczuł, jak mag skryptów parzy mu palce do kości. Oskoczył, trzymając się za dłoń. Yurid powoli i majestatycznie opuścił pomieszczenie, a za nim truchtał podniecony Ayaku z ohydnym uśmiechem na gębie. Dłoń pani Rosalie została w środku. Ogień Yatori’ego osiedlił się w ciele Yurida na dobre.
   - A więc – odezwał się Yurid i uśmiechnął się złowieszczo – kto teraz mnie zaatakuje?
   Nagle cały tunel zadrżał jak powierzchnia wody po wrzuceniu do niej kamienia. Złoty ogień zgasł tak nagle, jakby ktoś wyłączył gaz w kuchence. Niektórzy magowie poupadali na kolana. Gajeel, Erza, Natsu i Gray przytrzymali się ściany. Potężna magia była wszędzie, zakradała się do ich ciał i umysłów, uniemożliwiała ruch. Ayaku roześmiał się.
   - Przybył, mistrzu – powiedział do Yurida, po czym zniknął.
   - To jego magia – powiedział Gajeel, a pozostali spojrzeli w jego stronę. – Przybył koleś, który pozbawił pamięci Levy.
   - Mój uczeń Shouta jest bardzo utalentowanym magiem. Szkoda, że nie można tego było powiedzieć o jego bracie – powiedział Yurid z tryumfalnym uśmiechem. – Ktoś z was odróżnił go może od śmieci w koszu?
   Lucy wydała z siebie zduszony okrzyk. Erza postąpiła krok do przodu i wyprostowała się z trudem.
   - Zabijanie swoich jest najgorszą zbrodnią – powiedziała głośno i wyraźnie, patrząc prosto w oczy srebrnowłosego. – Nawet więzienie nie będzie dobrą karą. Zginiesz tu i teraz, od mojego miecza!
   Przed Yuridem pojawił się cień. Wyszedł z niego Ayaku, prowadząc za sobą blondwłosego mężczyznę. Na oczach miał fioletową maskę, ale Gajeel już wiedział, kogo ma przed sobą. Z chrzęstem zacisnął pięści.
   Levy zamarła. W jej myślach pojawił się dziwny obraz – blondwłosy, uśmiechnięty mężczyzna, celujący w nią małym, granatowym pociskiem. Przerażona twarz Gajeela. Krew zalewająca jej umysł. A potem wszystko zrobiło się czarne.
   Stała pośrodku tej ciemności, a przed nią pojawiła się kobieta w białej sukni, wyglądająca tak samo, jak ona.
   - Zabij – przemówiła kobieta okropnym, zachrypniętym i mocnym głosem. – Zabij! Zabij! – jej głos wwiercał się w umysł Levy, stawał się coraz głośniejszy i przyprawiał o obłęd. Levy upadła na kolana, złapała się za głowę i zaczęła wrzeszczeć.
   Zabij! Zabij! Zabij!
   Usłyszała świst i poczuła nieskończenie wielki ból w prawej skroni. W oddali usłyszała krzyk Gajeela.

   Gajeel ujrzał za to, jak Levy upadła i zaczęła wić się po ziemi, wrzeszcząc. Natychmiast dopadł do niej i ostrożnie wziął ją w ramiona. Wczepiła się w niego, jakby się topiła, a on był ostatnią deską ratunku.
   - Ja nie chcę… - powiedziała łamiącym się głosem. – Powiedz jej, żeby przestała… Ja nie chcę zabijać…  
___________________________________________________________
No to tak... Przepraszam za moje lenistwo i za kolejną miesięczną przerwę. Najpierw nie było weny, a później czasu. Pisałam na szybko, więc za wszelkie błędy i nieścisłości możecie mnie karać w komentarzach do woli. W ramach rekompensaty rozdział jest strasznie długi (20 stron O.O) i mam nadzieję, że dotrwaliście do końca. No i hope you like it.