sobota, 15 sierpnia 2015

Zdążyłam! Rozdział ósmy, dozo yoroshiku.



   Rozdział 8 – Starcie
   - Powiedz jej, żeby przestała… Ja nie chcę zabijać… - wyjąkała Levy, wczepiając się w umięśnione ramię Smoczego Zabójcy.
   - Co ty wygadujesz? – Gajeel był oszołomiony. Nie wiedział co robić, aby uśmierzyć ból przyjaciółki. Levy wydała z siebie krótki okrzyk.
   - Nie… Proszę…
   Kiedy poczuł łzy powoli wsiąkające w jego ubranie, zamknął niebieskowłosą w żelaznym uścisku.
   - Nikogo nie będziesz zabijać – szepnął, gładząc ją po włosach. – Będę cię chronił. Wszystko będzie dobrze.
   Wkrótce uścisk na jego ramieniu zelżał, a drżenie drobnego ciała ustało. Levy odetchnęła głęboko i spojrzała mu w oczy.
   - Ustało – oznajmiła cicho.
   Klaskanie i zimny, dźwięczny śmiech Shouty rozdarły tę chwilę. Gajeel odwrócił głowę w jego stronę i spojrzał wilkiem na uśmiechniętego blondyna. Shouta miał na sobie fioletowy płaszcz bez rękawów, szarą koszulę i luźne, białe spodnie, niknące w wysokich butach ze skóry. Niedbale zerwał maskę z twarzy, ukazując w pełnej krasie groźne spojrzenie zielonych oczu.
   - Wiedziałem, że między wami coś się kroi – zimny śmiech zmienił się w przesycony złośliwością, melodyjny głos. – Zmiękłeś od naszego pierwszego spotkania.
   Gajeel delikatnie wypuścił Levy z objęć i stanął na wprost Shouty. W jego oczach płonęła furia i żądza mordu.
   - Ty chory skurwysynie – warknął, strzykając kostkami palców. – Masz jeszcze czelność ze mnie kpić, po tym co zrobiłeś Levy?
   - Och, więc tak ma na imię to nieszczęsne stworzenie? Ciekawe, bo ja niezbyt przypominam sobie, żebym w ogóle ją dotykał. – Shouta spokojnie znosił gorejące spojrzenie Smoczego Zabójcy.
   - Może jak trochę poprzestawiam ci buźkę, to sobie w końcu przypomnisz – Gajeel uśmiechnął się złowieszczo, zanim rzucił się na blondyna.
   Celował w twarz, ale w ostatniej chwili zmienił trajektorię i przyszpilił Shoutę do przeciwległej ściany. Blondyn zakrztusił się i splunął. Jego ręka powędrowała do żelaznego ramienia i zacisnęła się na nim. Gajeel syknął i odskoczył, kiedy palce przeciwnika zaczęły gnieść metal.
   Shouta odsunął się od skały, w której zrobił sporą dziurę. Otarł kącik ust rękawem i nagle poczuł, jak ktoś łapie go za ramię. Odwrócił głowę do tyłu i napotkał czujne spojrzenie złoto – fioletowych tęczówek.
   - Kupicie mi z Ayaku trochę czasu – szepnął. – Potem już wiesz, co nastąpi.
   - Nie odwracaj się tyłem do przeciwnika! – wrzasnęła Erza, tnąc mieczem w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Yurid. Srebrnowłosy pojawił się parę metrów za nią, gdzie już czekał na niego Gray. Magowie nie szczędzili sił.
   - Pogaduszki podczas walki są nie na miejscu – stwierdził Gajeel, pojawiając się nagle przy Shoucie. Już miał zdzielić go po twarzy, kiedy blondyn zatrzymał jego ramię jedną ręką.
   - Też tak uważam. – blondyn wykręcił ramię Gajeela, nie pozwalając mu na ucieczkę. – Dlatego łaskawie zamknij pysk.
   - Chciałbyś, koleś. Tetsuryuu no Hokou!
   Shouta puścił go gwałtownie, osłaniając się ramionami przed potężnym zaklęciem. Gajeel odskoczył, zadowolony z siebie. Z takiej odległości ten blondasek nie mógł uniknąć ryku.
   - Gajeel, debilu! Rozwalisz jaskinię! – gdzieś z tyłu usłyszał krzyk Erzy. Prychnął pod nosem. Jakby Tytania nie wychodziła cało z gorszych opresji.
   Spojrzał znowu na Shoutę i zamarł. Skóra blondyna była pokryta czarną, błyszczącą substancją. Nie odniósł żadnej rany, nawet zadrapania. Powoli podniósł się z ziemi, a substancja zaczęła zanikać. Zaśmiał się krótko.
   - Sądziłeś, że tak łatwo mnie pokonać?
   - A jak! Karyuu no Hokou! – za blondynem jak spod ziemi wyrósł Natsu.
   - Kolejny się znalazł! – wrzasnęła Erza, lecz była zbyt zajęta niszczeniem tarczy Yurida, żeby zdzielić chłopaków po czuprynach. Natsu wyszczerzył zęby w beztroskim uśmiechu.
   - Widzę, że coś sobie nie radzisz, Gajeel – powiedział, kiedy Smoczy Zabójca stanął obok niego w pozycji bojowej.
   - Chciałbyś, Salamander. On jest mój. Ty osłaniasz tyły przed tym czarnym kurduplem.
   Nagle z dymu wyłoniły się czarne pociski. Smoczy Zabójcy rozbiegli się w różne strony, zanim wybuchły. Shouta ponownie się zaśmiał.
   - Z czego tak ryjesz?! – Gajeela zaczynało wkurzać zachowanie przeciwnika. Rzucił się na niego z Mieczem Żelaznego Smoka, ale Shouta tak jak przedtem złapał ostrze ręką, pokrytą czarną substancją.
   - Nawet cała armia nie da rady mnie ani mistrzowi. A czas się kończy.
   Chwycił ramię Gajeela i rzucił przeciwnikiem o ścianę, po czym przyszpilił go do niej, zamykając jego nadgarstki w czarnej obręczy. Gdy trochę się przybliżył, Smoczy Zabójca splunął mu w twarz. Z tyłu Natsu już miał rzucić się na Shoutę, ale mag zatrzymał ognistą pięść w połowie drogi do celu.
   - Skurwysyn…! – różowowłosy próbował użyć drugiej pięści, ale blondyn kopniakiem podciął mu nogi i Natsu upadł jak długi. Shouta z uśmiechem szaleńca nadepnął mu na głowę i spojrzał na Gajeela, który wciąż próbował wyswobodzić się z mocnego uścisku przeciwnika. Czemu, do ciężkiej cholery, uścisk jednej jego ręki jest tak silny?!
   - Wiesz jak trudno opanować magię materii? Tworzyć coś z niczego. Czerpać siłę z otoczenia. Po 20 latach treningu nadal parę zaklęć wybucha mi przed oczami. – mówiąc to, Shouta powoli pokrył swoją rękę czarną substancją. – Ale przynajmniej dobrze wyćwiczyłem pozostałe umiejętności.
   Natsu wytężał wszystkie siły, żeby się podnieść, blondyn jednak za każdym razem mocniej przyciskał stopę do jego głowy.
   Nagle Gajeel poczuł cienkie ostrza, przebijające jego nadgarstki na wylot. Z obręczy wyrosły czarne kolce.
   - Czujesz to, prawda? – Shouta kopnął Natsu tak mocno, że Smoczy Zabójca poturlał się parę metrów dalej. Pytanie było jednak skierowane do Gajeela, który zacisnął zęby, czując, jak ostrza stają się coraz grubsze i rozszerzają rany.
   - Takie polecenia to jeszcze nic, bo w kontroli własnego ciała nie mam problemów. Najgorzej jest, gdy muszę manipulować nimi w przestrzeni.
   Kolce oddzieliły się od obręczy i wbiły się w ścianę jaskini, zostając częściowo w nadgarstkach Gajeela. Czarnowłosy czuł ciepłą krew spływającą po przedramionach, ale nie zamierzał dawać satysfakcji blondynowi. Mocno zacisnął zęby, zignorował piekący ból i ponownie użył ryku. Shouta prychnął i odskoczył, uwalniając Gajeela. Ten natychmiast wszedł w Tryb Smoczych Łusek i dołączył do Natsu, który również użył ryku.
   - Kurcze, on jest naprawdę mocny – mruknął różowowłosy, zawczasu przygotowując zaklęcie.
   - Naprawdę myślałeś, że mogły mnie pokonać jakieś płotki? – prychnął Gajeel. – On jest silny. Dlatego to ja poślę go do piachu.
***
   Levy oddychała szybko i to nie tylko ze względu na ciągły bieg przez tunel jaskini. Nadal nie mogła uspokoić myśli po wcześniejszym ataku.
   Co to było? Czemu ta dziwna postać w jej głowie kazała jej kogoś zabijać?
   Zupełnie tego nie pojmowała. I jeszcze te jakby znajome sceny…
   - Lucy – san, puść mnie wreszcie! – udało jej się na chwilę wyrwać z uścisku blondynki.
   - Co ty wyprawiasz?! Tu jest niebezpiecznie, musimy wrócić do gildii i wszystkich zawiadomić! Erza i chłopaki się tym zajmą…
   - Naprawdę tak myślisz? Nie chcesz dołączyć się do walki? – Levy nie umiała ukryć rozdrażnienia w głosie. Zacisnęła dłonie w pięści. Wiedziała, że wyżywanie się na Lucy nic nie da, ale w tym momencie po prostu dawała upust swojej frustracji.
   „Pomyśl chwilę. Nie możesz używać magii, będziesz tylko zawadą.”
   Słowa Gajeela trafiły w jej serce ze zdwojoną siłą. Chciała zostać. Chciała walczyć. Chciała mu pomóc.
   Dlaczego była taka słaba…?
   - Levy – chan. – Lucy położyła dłoń na jej ramieniu. – Uwierz mi, ja też bardzo chciałabym pomóc. Ale zdaję sobie sprawę z własnej siły. Teraz jedyne, co możemy zrobić, to zawołać wsparcie z gildii.
   - Lucy ma rację – odezwała się Rosalie. Niebieskowłosa opierała się o ścianę, trzymając się za mocno krwawiący nadgarstek. Jej twarz coraz bardziej bladła. – Nie bądź uparta, Levy. Ten jeden raz.
   Lucy przygryzła wargę patrząc na panią Rosalie. Z każdą sekundą traciła więcej krwi i będzie naprawdę niewesoło, jeśli nie przyprowadzą jej do gildii na czas. Popatrzyła Levy w oczy. Niebieskowłosa odwróciła wzrok. W oddali dało się słyszeć wybuch, a tunel zadrżał.
   - Nie mogę z wami iść. – odezwała się w końcu. – Przepraszam. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale… czuję, że muszę tu zostać.
   Lucy chciała coś powiedzieć, ale zatrzymało ją westchnięcie Rosalie.
   - Cholera, jak przystało na moją córkę. – uśmiechnęła się krzywo. – Obiecaj, że nie umrzesz.
   Levy kiwnęła głową i pobiegła z powrotem w głąb tunelu. Po policzku Rosalie spłynęła łza.
   - Mogła pani ją zatrzymać… - Lucy zarzuciła sobie zdrową rękę niebieskowłosej na ramiona i obie potruchtały ku wyjściu.
   - Nie mogłam. Zobaczyłam w jej oczach samą siebie.
***
   Gray był coraz bardziej wkurzony. Złota tarcza, którą otoczył się Yurid była niemal niezniszczalna – odnawiała się szybciej, niż powstawało na niej pęknięcie. Ani on, ani Heil, a nawet Erza nie mogli się przedrzeć do srebrnowłosego, który najwyraźniej zbierał magiczną moc. Nie wróżyło to nic dobrego, a jemu samemu powoli kończyła się magia.
   Parę metrów dalej unosił się gęsty pył. Słyszał przekleństwa Natsu, śmiech przeciwnika i okrzyki Gajeela. O dziwo dodawały mu otuchy.
   Skoro oni dają z siebie wszystko, on też musi. W życiu nie będzie gorszy od tej zapałki.
   Na domiar złego był jeszcze ten czarnowłosy kurdupel. Wyglądało na to, że po ataku na panią Rosalie gdzieś się zaszył, ale nikt nie wiedział, czy nie zjawi się ponownie i nie weźmie kogoś z zaskoczenia.
   - Ice Make: Lance! – z całej siły uderzył w tarczę, ale jego lód zrobił tylko małe pęknięcie, po czym prysnął jak mydlana bańka. Gray zacisnął zęby i przygotował nowe zaklęcie, gdy nagle usłyszał złowieszczy śmiech srebrnowłosego. Uderzyła go moc magii wydobywającej się z ciała Yurida.
   Mag skryptów popatrzył na swoją dłoń, po której zatańczyły złoto – fioletowe ogniki. Jego źrenice rozszerzyły się, a usta wykrzywiły w szaleńczym uśmiechu. Odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się okropnie.
   - To wasz koniec, magowie! – krzyknął, a jego tarcza nagle się rozprysła. Jej odłamki opadły na Erzę i mężczyzn, parząc ich skórę. W tym samym momencie tunel zadrżał, skała ponad nimi pękła na pół i na ich głowy posypały się wielkie odłamy.
   - Cholera – zdążył syknąć Gray i osłonił się ramionami.
***
   Gajeel odparł kolejny atak Shouty, kiedy tunel zaczął się sypać.
   - Co jest?! – wrzasnął Natsu, niszcząc tuż nad głową kolejne odłamy skał. Jego krzyk na sekundę odwrócił uwagę Gajeela od przeciwnika i to wystarczyło, żeby Shouta zniknął mu z oczu. Zaklął pod nosem i uderzył pięścią w spadającą skałę, roztrzaskując ją.
   Nagle jednak jego wzrok skupił się parę metrów dalej. Za zakrętem dostrzegł błysk niebieskich włosów.
   Wyrwa poszerzała się coraz bardziej.
   Niewiele myśląc, rzucił się do przodu, prześcigając spadające skały i wśród pyłu i kamieni odnalazł skuloną we wnęce Levy. Niebieskowłosa widząc go podniosła się ze swojej kryjówki. Postąpiła krok w jego stronę i uśmiechnęła się promiennie. W tej samej chwili wyrwa dogoniła wnękę i na głowę Levy spadł ogromny odłam.
***
   Dziewczyna zacisnęła powieki, czekając na uderzenie. Poczuła jednak, że coś ją przewraca, a silne ramiona przyciskają ją do czegoś twardego.
   Rumor był tak głośny, jakby znalazła się pośrodku jeziora, do którego spada dziesięć wodospadów. Nie odważyła się otworzyć oczu, dopóki nie ustał. Skuliła się, kiedy odłam drasnął jej dłoń.
   W końcu uchyliła lekko powieki i napotkała przed sobą czyjś tors.
   - Gajeel…? – spytała cicho. Odszukała dłońmi jego kark i objęła go czule.
   Uratował ją. Po raz kolejny.
   - Ile razy mam powtarzać, żebyś uciekała? – Gajeel przycisnął ją mocniej do siebie. – Naprawdę mogłaś zginąć. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym nie zdążył.
   - Przepraszam. Wiem, że jestem uparta.
   - Nic ci nie jest? – delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. Jego dłoń została na jej policzku.
   - Ty za to jesteś ranny – zauważyła Levy, wodząc palcem wzdłuż zadrapania na jego ramieniu.
   - To tylko draśnięcia. Nic mi nie jest.
   - Gajeel. – niebieskowłosa wplotła dłonie w jego włosy, zmuszając go do spojrzenia jej w oczy.
   Gajeel zastanawiał się, czy ona zawsze była tak piękna.
   Levy w tej chwili już wiedziała, co do niego czuje.
   Ich usta odnalazły się wśród pyłu i kamieni.
***
   Ayaku próbował wrzasnąć, ale z jego gardła wyrwało się tylko ciche rzężenie. Ogromna skała przygniotła całe jego ciało oprócz karku, głowy i jednej ręki. Czuł, jak każdy oddech miażdży mu płuca, każdy organ płonął żywym ogniem, a pogruchotane nogi już dawno przestał czuć.
   Czemu mistrz go porzucił? Wiedział przecież, że brakuje mu magii, więc dlaczego nie chciał mu jej trochę podarować?
   Wypchnął go spoza obrębu kręgu jak jakiegoś szczura, nie dając najmniejszych szans na przeżycie.
   Cholera. Nie chcę umierać…
   - No cześć, Ayaku – kun – widok na czyste, błękitne niebo zasłonił mu Shouta. Wszedł w Czarny Tryb – każdy milimetr jego skóry był pokryty połyskującą tarczą z materii.
   - Na co czekasz? – wyrzęził z trudem czarnowłosy. – Zabierz ten… durny kamień…!
   Shouta pochylił się i przyłożył dłoń do ust Ayaku. Żółte oczy chłopaka rozszerzyły się w niemym strachu.
   - Ojoj, mistrz nic ci nie powiedział? – Shouta wykrzywił usta w okrutnym uśmiechu. W jego źrenicach błyszczała chęć mordu. – Żeby ukończyć krąg, potrzebuje nas obu martwych. Zastanawiałeś się w ogóle, co takiego wszczepił ci Kanata parę tygodni temu?
   Oddech Ayaku gwałtownie przyśpieszył, co spowodowało tylko większy ból w płucach. Ogarniał go coraz większy strach.
   Nie. Nie chcę. Nie chcę umierać…!
   - To lakryma zatrzymująca magię. Rozumiesz? Kiedy umrzesz, powędruje prosto w ręce mistrza. Osobiście mu ją dostarczę.
   Ayaku czuł, że traci oddech. Miał mroczki przed oczami. Przytłaczający strach częściowo tłumił ból i nie potrafił określić, które z nich było gorsze.
   - Opiszę ten wyraz twarzy braciszkowi w innym świecie – wyszeptał Shouta, tuż przy jego uchu. – Ayaku, najbardziej wkurwiający gówniarz w gildii, wystraszony na śmierć.
   Roześmiał się okrutnie. Uniósł dłoń, z której wyrosła czarna kula i wybuchła, miażdżąc twarz czarnowłosego chłopca.
   Przed śmiercią Ayaku zdążył przekląć w myślach cały świat po raz drugi w krótkim życiu.
***
   Gajeel oderwał się od słodkich ust Levy, żeby zaczerpnąć tchu. Dziewczyna była czerwona na twarzy i oddychała ciężko. Po chwili pocałowała go jeszcze raz. Z każdą minutą nabierała więcej wprawy.
   Nagle gdzieś obok usłyszał rumor kruszonych skał i tryumfalny wrzask Natsu. Niechętnie odsunął od siebie pokusę zapomnienia o całym otoczeniu i skupienia się na przyjemnościach.
   Wokół wciąż byli wrogowie.
   Levy jakby czytała mu w myślach. Powoli odsunęła się od niego i oparła się drżącą ręką o kamień, próbując wstać.
   - Prędzej znowu się przewrócisz niż wstaniesz – mruknął Gajeel, chwycił ją w pasie i ustawił w pionie.
   - D – dzięki. – Levy wypuściła powietrze z płuc, próbując się uspokoić.
   Właśnie przeżyła coś dużo bardziej niesamowitego niż jakakolwiek bitwa. Ukradkiem spojrzała na Gajeela. Teraz minę miał poważną, ale wtedy czuła, że odwzajemnia jej uczucia z całym entuzjazmem.
   - Jeśli wygramy… nic już nie będzie takie samo – powiedziała cicho.
   - Jeśli wygramy, zamierzam kontynuować – oznajmił Gajeel.
   Levy spaliła chyba największego buraka w swoim życiu. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, nadbiegł Natsu wraz z Erzą. Z tyłu szedł Gray, podtrzymując kulejącego Heila. Wszyscy byli poobijani, ale wyglądało na to, że nie odnieśli poważniejszych ran.
   - Nic wam nie jest? – spytała Erza. Levy pokręciła głową, próbując ukryć wcześniejsze zażenowanie.
   - Ej, Gajeel, twoje plecy nie wyglądają za dobrze – zauważył Natsu.
   - Nic mi nie jest, jeśli już musisz wiedzieć – prychnął czarnowłosy. Rany w nadgarstkach paliły, ale postanowił je zignorować. Tak samo jak otarcia na plecach, których nabawił się, chroniąc Levy przed spadającymi skałami.
   - Gdzie to wsparcie? Przydałaby się Wendy… - Gray zaklął pod nosem, patrząc na kość wystającą z nogi Heila. Brunet tylko się uśmiechnął.
   - Wytrzymam. Resztę chyba muszę zostawić wam.
   - Jeszcze raz dziękuję za ratunek. Gdyby nie pańska tarcza…
   - Nie ma za co.
   - Hej, Gajeel! – z oddali nadleciał Lily. – Poleciałem za Lucy i mam dobrą i złą wiadomość.
   - No to najpierw ta dobra – westchnęła Erza, opierając się o miecz. Była już nieco zmęczona walką z Yuridem.
   - Dobra jest taka, że wsparcie jest już w drodze, a życiu pani Rosalie nie zagraża niebezpieczeństwo.
   - A ta zła? – Gajeel napiął mięśnie, szykując się na najgorsze.
   - Parę metrów dalej Shouta zabił tego kurdupla i kieruje się w waszą stronę. Yurid jest tam, w górze. Zbiera magię.
   Magowie spojrzeli w niebo i zamarli. Nad ich głowami rozpościerała się ogromna, złota kula, w której centrum stał Yurid. Średnicę kuli wypełniał fioletowy, magiczny krąg.
   Gajeel zaklął pod nosem. Nie miał pojęcia, czemu srebrnowłosy jeszcze nie użył Ognia, ale nie wyglądało to za dobrze.
   - Natsuuu! - niebieski kot nadleciał z prędkością światła i wtulił się w Smoczego Zabójcę. - Jakaś wielka żółta kula wisi koło miasta!
   - Musimy tam polecieć, Happy. Czas skopać tyłek tej gnidzie! - Natsu wyłamał sobie palce.
   Nagle tuż za sobą magowie usłyszeli śmiech. Gajeel od razu rozpoznał, do kogo należy.
   Na wielkim odłamie stał Shouta. Patrzył na magów z góry, a zielone błyski jego oczu wyglądały upiornie na tle czarnej skóry.
   - Nie dacie rady. Nikt nie pokona mistrza. Zniszczy was i zrówna to śmieszne miasteczko z ziemią!
   - Levy - niebieskowłosa drgnęła, kiedy jej imię padło z ust Gajeela. - Uciekaj. Jak najdalej.
   - Ale... - nie zdążyła zaprotestować. Smoczy Zabójca już wraz z Lilym rzucił się na Shoutę, zwalając go z nóg. Erza zmieniła zbroję na anielską i wzniosła się w powietrze ku Natsu, który walczył z barierą.
   Nagle wzrok Levy przykuł jakiś błysk. Wśród kamieni było coś, co odbijało promienie słoneczne. Zrobiła parę kroków i zaczęła rozgarniać skały, szukając źródła błysku.
   Po paru chwilach wyciągnęła z gruzów mały sztylet.
   Sztylet Ayaku.
   Levy przełknęła ślinę, kiedy przesunęła palcem po szkarłatnych śladach krwi na ostrzu. Krew należała do Rosalie.
   Drobne palce dziewczyny zacisnęły się na śmiercionośnym narzędziu.
   Nareszcie miała czym walczyć.
***
   Yurid zaczynał się niecierpliwić. Ogień Yatori'ego już dawno wchłonął magię Ayaku. Potrzebował jeszcze tylko jednej lakrymy, która właśnie w tej chwili obrywała od czarnowłosego maga i wielkiego kota.
   Polecił mu tylko zabić dziewczynę, bo istniała maleńka szansa, że zdoła ona unicestwić broń, której wrota sama otworzyła. Shouta jednak uznał, że lepiej będzie najpierw rozprawić się z jej ochroniarzem, co niezmiernie irytowało srebrnowłosego.
   Cóż. Pozwoli mu się jeszcze wyszaleć przed śmiercią.
   Uśmiechnął się, kiedy różowowłosy mag po raz kolejny uderzył w jego tarczę, z całych sił próbując ją zniszczyć. Jego daremne starania niezmiernie bawiły Yurida.
   Wiedział, że mag mu nie zagrozi. Po jego dłoni zatańczyły złote ogniki. Przypomniały mu o Kanacie.
   - Ciekawe, czy obserwuje braciszka - mruknął do siebie, jednak natychmiast się zreflektował. O czym on do cholery myśli w takiej chwili?
***
   Shouta gwałtownie poderwał się do pionu i posłał w stronę Gajeela swoje pociski. Czarnowłosy uniknął ich sprawnie i pokrył swoją skórę żelaznymi łuskami. Blondyn zacisnął zęby i przyjął cios żelaznego miecza, osłaniając się odruchowo przedramionami. W Czarnym Trybie nie musiał już chronić twarzy ani torsu, ale nie byłoby zbyt miło, gdyby mag pociął mu jedno z najlepszych ubrań.
   Cholera, włożył tą koszulę, bo liczył na szybkie załatwienie sprawy. Chyba jak zwykle trochę zlekceważył przeciwnika.
   - Tetsuryuu no Hokou! - atak niemal ponownie zwalił go z nóg. Skąd on ma tyle siły? Do tego chyba rozgryzł jego strategię...
   Shouta zacisnął zęby. Nie ma rady, trzeba będzie tego użyć zanim straci całą energię Czarnego Trybu.
   - Sekretna technika: Black Tears - wyszeptał.
   Lily rzucił się z mieczem na plecy Shouty. Blondyn nawet nie próbował tego uniknąć. Nagle z jego pleców wystrzeliły długie kolce i przebiły miecz Lily'ego na wylot. Kot odskoczył szybko, kompletnie zaskoczony. Drań ukrywał coś jeszcze?
   - Gajeel, uważaj na niego! - krzyknął. W jego mieczu powstała tylko mała dziurka. Nadawał się jeszcze do walki.
    Nagle poczuł, jak coś zimnego łapie go za nogę. Zanim zdążył się zorientować, wisiał do góry nogami w powietrzu, a czarna obręcz wysysała z niego magię w zastraszającym tempie.
   - Lily! Puszczaj go! - Gajeel zamachnął się maczugą, ale Shouta z uśmiechem zatrzymał ją tuż przed twarzą.
   Gajeel przewidział to, a jego kontratak był niesamowicie szybki. Odchylił się do tyłu i podciął nogi blondyna. Shouta puścił jego ramię, a Gajeel wykorzystał okazję i wbił miecz prosto w jego brzuch.
    Miecz nie wbił się zbyt głęboko, ale pozostawił nacięcie, które nie pokryło się już czarną powłoką.
   - Gihi - Smoczy Zabójca zaśmiał się z satysfakcją, kiedy Shouta puścił Lily'ego i posłał w jego stronę swoje pociski. Wszystkie chybiły celu. - Zużywasz zbyt dużo mocy na sekretną technikę i nie starcza ci jej na tarczę, co?
   - Zamknij się, śmieciu - prychnął blondyn. - Pokonam was i bez tarczy. Tylko patrz.
   Gajeel nie zamierzał patrzeć. Użył ryku i podbiegł do Lily'ego, który właśnie podnosił się z ziemi.
   - Nic ci nie jest? - spytał Gajeel, pomagając partnerowi wstać.
   - Spokojnie, nie tak łatwo mnie zabić - Lily uśmiechnął się.
   Nagle jednak uśmiech zmienił się w maskę bólu. Gajeel zamarł, kiedy czarne ostrze przebiło brzuch kota na wylot.
   - Noż cholera, chybiłem - jęknął Shouta. - A celowałem w serce.
   Gajeel podtrzymał partnera, gdy blondyn wyjął ostrze z głębokiej rany. Ostrożnie postawił go na ziemi i zwrócił się do Shouty.
   - Teraz to mnie wkurzyłeś, koleś. - w głosie Gajeela brzmiała furia.
   - Czyżbyś również miał coś w zanadrzu? - Shouta uśmiechnął się, patrząc jak świeża krew spływa z jego ostrza. - Przykro mi, ale nigdy nie zdołasz...
    - Tryb Żelaznego Smoka Cienia.
   Shouta odsunął się zaskoczony, kiedy z miejsca w którym stał Gajeel buchnęły skłębione cienie. Rozpoznał połączone moce magiczne – jednej było mniej niż drugiej.
   Nagle cienie skumulowały się w jednym miejscu. Przeczuwając atak, Shouta posłał w tą stronę czarne kule, które wybuchły po kolei. Nic nie widział przez kłębiącą się czerń, ale któraś musiała trafić.
   Niestety, przeliczył się.
   - Ryk Żelaznego Smoka Cienia!
   Atak nastąpił po długiej chwili i Shouta zdążył tylko osłonić się ramionami. Osłupiały patrzył, jak zaklęcie zdziera czarną powłokę z jego skóry i rani jego przedramiona aż do kości. Krzyknął z bólu i uskoczył w bok, co kosztowało go kolejną ranę na ramieniu. Zacisnął zęby i padł na jedno kolano.
   - Interesujące – uśmiechnął się szaleńczo, widząc odmieniony wygląd przeciwnika. Żelazne Łuski błyszczały w słońcu, a wokół jego postaci tańczyły cieniste smugi. 
   - Teraz dopiero zaczyna się zabawa.
***
   Gray zaklął pod nosem, drąc swoją koszulkę. W końcu znalazł ją gdzieś pośród gruzów i teraz starał się zrobić z niej prowizoryczny opatrunek. Noga Heila wciąż krwawiła i zaczynała nawet ropieć.
   - To może zaboleć – ostrzegł bruneta i jak najdelikatniej ułożył jego nogę prosto. Heil przygryzł wargę, powstrzymując się od krzyku.
   - Nie powinieneś pomagać przyjaciołom? – spytał. Gray posłał mu przelotne spojrzenie.
   - Niestety, jako jedyny z paczki nie umiem latać – mruknął. – A Gajeel i Lily na pewno sobie poradzą. Ta gnida dorównuje Natsu, nie ma mowy żeby przegrał. Zwłaszcza, kiedy przeciwnik już parę razy z nim zadarł. Z nami.
   - Widzę, że jednak chcesz walczyć.
   - Tylko nie mam jak – Gray uśmiechnął się kącikiem ust. – Chyba nie ma nic bardziej poniżającego dla członka Fairy Tail.
   Nagle w oddali usłyszał jakiś pisk. Odwrócił głowę w stronę dźwięku i mina od razu mu zrzedła.
   Łąką biegła Juvia.
   - Gray – sama~! – niebieskowłosa rzuciła mu się na szyję. Kiedy próbował się od niej odkleić, nadbiegła reszta wsparcia. Była tu niemal cała gildia.
   - Gray, gdzie są pozostali? – spytał Makarov, który stał na przedzie całej grupy. Czarnowłosemu w końcu udało się uwolnić z wężowego uścisku Juvii i wskazał w niebo.
   - Jak ktoś umie latać to zapraszam – prychnął. Mistrz zmarszczył brwi. Najwyraźniej wszyscy wyczuwali potężną magię uśpionego jeszcze kręgu.
   - Uleczę pana – Wendy nieśmiało podeszła do Heila i zaczęła leczyć złamaną nogę. Brunet uśmiechnął się w podzięce.
   - No dobrze, czy ktoś może nam wytłumaczyć jak to się stało?
   - Mogę w skrócie – zaoferował się Gray. – Mamy mało czasu. Nikt nie wie, kiedy Ogień Yatori’ego się uaktywni.
***
   Levy obserwowała z zapartym tchem, jak powtarza się sytuacja z Igrzysk Magicznych. Ataki Gajeela spychały Shoutę do niezdarnej defensywy, na ciele blondyna powstawały coraz to nowe rany. Mocniej zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu.
   Wygraj, Gajeel. Wierzę w ciebie.
   Skryła się za skałą, kiedy Shouta znalazł się zbyt blisko niej. Gdyby ją zauważył, z pewnością chciałby ją zabić lub wykorzystać jako zakładnika. O nie, nie będzie już dłużej zawadą.
   Nigdy więcej.
   Nigdy.
   - Dobrze.
   Levy wzdrygnęła się i spojrzała za siebie. Kto to powiedział?
   - Bardzo dobrze.
   Nagle poczuła na ramionach czyjeś zimne ręce. Zesztywniała ze strachu.
   - Kim jesteś?
   - Mirai, dziecinko. Upadła, której nie pamiętasz. Usłyszałam twoje uczucia. Wiara i oddanie. Poszukuję ich po świecie, tak samo jak odwagi, dlatego przyszłam ci pomóc.
   - Będę mogła się na coś przydać? – w sercu Levy wezbrała nadzieja.
   - Słuchaj uważnie, dziecinko.
   Po udzieleniu instrukcji Mirai zniknęła. Teraz pozostawało czekać na odpowiedni moment. Levy czuła, że może jej zaufać.
   Ale… tak właściwie kim ona była?
***
   Gajeel powalił blondyna na łopatki i przytrzymał jego ręce nad głową.
   - Lubisz dominować, co? – uśmiech nie schodził z twarzy Shouty ani na chwilę. – Śmieszny mały magu. No dalej, zabij mnie. Przynajmniej będę mógł zobaczyć braciszka bez kolejnej śmierci na sumieniu.
   W odpowiedzi Gajeel bezlitośnie wbił mu Miecz Żelaznego Smoka w brzuch.
   - Nienawidzę takich jak ty. Śmieci, którzy śmieją się ze śmierci innych i swojej.
   - Bo przypominają ci siebie? – Shouta splunął mu w twarz krwią. Gajeel nie poruszył się. – Pamiętam cię, Gajeel Redfox. Nareszcie przypomniałem sobie, skąd znam zadufanego w sobie Smoczego Zabójcę, którego każdy uważał za najsilniejszego w gildii. Nas z bratem zawsze ignorowano, bo byliśmy biedni. Do tego mnie ludzie się po prostu bali. W ich oczach byłem bestią, nieudanym eksperymentem Jose. A ty byłeś szanowany tylko dlatego, że jakiś pierdolony smok zlitował się nad żałosną sierotą.
   - Nie obrażaj Metalicany – syknął Gajeel, poszerzając ranę Shouty. Krew cieknąca z ust blondyna zaczęła brudzić mu włosy i szyję. Odwrócił głowę w bok i rozkaszlał się.
   - Będziesz tak czekał, aż umrę? – wykrztusił. Gajeel był niewzruszony, ale w jego oczach było widać satysfakcję z cierpienia przeciwnika. - Popatrz na siebie. Jakbyś cofał się w czasie. Znowu jesteś tym, kim byłeś wcześniej. Zabijaką.
   - Co cię to obchodzi?! – Gajeel gwałtownie wyrwał miecz z ciała blondyna. – Nie wmawiaj mi teraz, że jesteś lepszy ode mnie, skurwysynie! To przez ciebie Levy straciła pamięć! Przez ciebie Lily teraz leży i krwawi! Przez ciebie i tą gnidę Yurida wszystkim zagraża niebezpieczeństwo!
   - Mam to w dupie! – krzyk Shouty wypadł blado przy głosie Gajeela, ale blondyn nie zważał na to. – Ja też nienawidzę Yurida! Wytrenował mnie tylko po to, żeby później zabić! To on rozkazał mi zamordować brata, bo jeśli bym tego nie zrobił, zabiłby i mnie i jego! Byłem tchórzem, a ty gówno wiesz, jak to boli! Poświęciłem brata, żeby ratować własną jebaną skórę!
   Gajeel wstał gwałtownie i spojrzał z góry na Shoutę. Blondyn z trudem podniósł się do siadu, a po jego policzkach zaczęły płynąć gorzkie łzy.
   - No dalej, zabij mnie. Żałosnego, tchórzliwego mnie.
   Gajeel odwołał cienie. Czuł, że Shouta miał po części rację – czerpał frajdę z ranienia przeciwnika. Zupełnie jak kiedyś w Phantom Lord.
   Zacisnął dłonie w pięści.
   - Zabij mnie, do cholery! – wrzasnął Shouta, krztusząc się własną krwią. – Uwolnij mnie od tego świata… Od wspomnień… - uniósł głowę i popatrzył Smoczemu Zabójcy w oczy. – Nie masz bladego pojęcia, jaką torturą może być życie.
   Zamknął oczy, a ból ogarnął całe jego ciało. Czuł, że za chwilę i tak wykrwawi się i umrze. Czarny Tryb już dawno przestał działać, miał za dużo ran.
   - Nie możesz odejść.
   Jasny, delikatny głosik odbił się echem w jego umyśle. Poczuł, jak ciepłe ramiona obejmują go za kark, a drobne dłonie spoczywają na torsie.
   - Hej, to moja dramatyczna scena – powiedział, a w jego głosie pobrzmiewała ironia. Levy uśmiechnęła się delikatnie.
   - Życie to pasmo wzlotów i upadków. Ale jest tylko jedno.
   - Gówno mnie to obchodzi, wiesz? Nie atakuję cię tylko dlatego, że nie mam już siły.
   - Nie jesteś tchórzem, Shouta. Kanata chciał, żebyś przeżył. Nawet jeśli oznaczałoby to jego własną śmierć.
   - Nic nie wiesz o moim bracie – prychnął blondyn, ale na przekór ostrym słowom oparł głowę na ramieniu dziewczyny.
   W odpowiedzi Levy zakryła mu oczy dłońmi.
   - Kanata ma ci coś do powiedzenia.
   - Levy, co ty wyprawiasz…? – Gajeel nie mógł uwierzyć własnym oczom.
   - Gajeel, proszę. Nie wtrącaj się teraz. – Levy uśmiechnęła się do niego. – Wszystko jest w porządku. Teraz tylko Shouta może powstrzymać Ogień Yatori’ego.
   - Skąd znasz ich imiona?
   - Możesz mi wierzyć lub nie, ale od Upadłego Anioła. Mirai dobrze wie, co to ból. I chce po trochu zmienić go w szczęście.
_________________________________________________________
Ja nie zdążę? Ja nie zdążę?!
Wyrobiłam się... Matko, jak się cieszę. 
Mam nadzieję, że się podobało. Sprawdzane raz, wszelkie błędy możecie śmiało hejtować w komentarzach.
Swoją drogą postać Mirai jest zapowiedzią następnego bloga, gdzie będą prowadzone już opowiadania autorskie i parę fanfików :D
Ale to po rozdziale dziewiątym, a ten ukaże się gdzieś we wrześniu (lets hope...) i będzie ostatecznym kuńcem!
Proszę o komcie i przepraszam, że dopiero teraz, ale dwie godziny temu wróciłam z działki, miałam problemy z konwertowaniem plików i aż do teraz sprawdzałam, czy nie ma błędów. Było dość sporo.
Hope you like it <3