niedziela, 18 stycznia 2015

Postanowione! Jako że przybyło czytelników, będę wstawiać rozdział co dwa tygodnie w niedzielę. Mam nadzieję, że się cieszycie xD Na razie macie tu trzeci rozdział. Miłego czytanka :*



Rozdział trzeci – Nad przepaścią
   Tak bardzo bała się odwrócić.
   Levy leżała na boku, odwrócona twarzą do ściany. Za sobą słyszała pochrapywanie Gajeela. Wiedziała, że nie zaśnie. Nie w takim stresie.
   Spędziła w takim stanie już ponad godzinę. Targały nią sprzeczne uczucia – spora część jej świadomości strasznie chciała zobaczyć śpiącego Gajeela, ale wstyd jej na to za nic nie pozwalał. Co chwilę postanawiała już, że się odwróci, by potem zostać w tej samej pozycji. Okropnie wkurzała ją własna nieśmiałość, ale nie mogła na to nic poradzić.
   Kiedy ręka, na której podpierała głowę, już całkowicie odrętwiała, trzeba było podjąć szybką decyzję. Odwrócić się, by zmienić pozycję, czy też po prostu skulić ręce przed sobą i nie odwracać się? Pomyślała nad pierwszą opcją, która była o niebo wygodniejsza i miała równie niebiański widok. Nareszcie się przemogła – zacisnęła powieki i odwróciła się na drugi bok.
   Gdy otworzyła oczy, od razu oblała się rumieńcem. Gajeel był odwrócony w jej stronę i tak jak ona podpierał głowę ramieniem. Jego kruczoczarne włosy były potargane bardziej, niż zwykle, a większa część grzywki zbierała się nad prawym okiem, spływając łagodnie po twarzy. Levy w głębi duszy żałowała, że nie odwróciła się wcześniej.
   - No, to teraz już na pewno nie zasnę – powiedziała cichutko do siebie. Uśmiechnęła się łagodnie i patrzyła na tego czarnego anioła aż do świtu, kiedy wreszcie zmorzył ją sen.
***
   Lily obudził się jako pierwszy z całej trójki. Wygrzebał się ze śpiwora, który dzielił z Gajeelem i przeciągnął się. Na próbę porozciągał skrzydła – raz je zwijał, a raz rozwijał. Ziewając, przeszedł naokoło kruczoczarnej głowy i popatrzył na śpiącą Levy. Na jej twarzy było widać rumieńce, a delikatne promienie słońca rozświetlały jej włosy. Pomyślał, że jest naprawdę słodka i roziskrzyły mu się oczy. Dotknął miękką łapką jej zwisającej z łóżka ręki. W tym właśnie momencie Levy otworzyła oczy.
   - Co robisz, Lily? – spytała rozespanym głosem. Lily cofnął łapkę.
   - Nic – odpowiedział kotek szybko. Levy usiadła i przetarła oczy. Przeciągnęła się.
   - Obudzić Gajeela? – spytał Lily, by zmienić temat. Doprawdy, co go poniosło?
   - Nie, nie ma potrzeby – odpowiedziała Levy, trochę zbyt szybko i odwróciła wzrok od twarzy Gajeela. – Pójdę do łazienki się ogarnąć, a ty czekaj, aż się obudzi, dobrze? – powiedziała do Lily’ego.
   - Mhm – mruknął Lily, który zauważył jakiś ruch w śpiworze, którego Levy najwyraźniej nie spostrzegła.
   Kiedy niebieskowłosa oddaliła się i zamknęła za sobą drzwi, Lily spytał się:
   - Po jakiego grzyba udajesz, że śpisz?
  Gajeel otworzył oczy.
   - Nie rozumiesz, że mogą nas w każdej chwili zaatakować? Jednak nie warto było brać ją na misję. Tylko przysparza kłopotów.
   - Nie zapominaj, że i tak by nas zaatakowali, bo ich celem od początku była Levy – odpowiedział Lily. Gajeel westchnął i wygrzebał się ze śpiwora.
   - Zaniosę to na górę – powiedział i zawiesił sobie śpiwór na ramieniu.
***
   - I jak idzie?
   - Lokalizacja potwierdzona. Są tam na dziewięćdziesiąt procent.
   - Atakujemy?
   - Nie, głąbie! Musimy czekać, aż ten jej ochroniarz sobie gdzieś pójdzie, albo na znak mistrza.
   - Skoro to jej ochroniarz, to raczej nie odstąpi jej na krok.
   - Też tak myślę. Dlatego czekamy na znak od mistrza.
   - Mam nadzieję, że wszyscy już ustawili się na pozycjach. Jeśli nie, to będzie niezły bajzel, jak nasz cel teraz wyjdzie.
   - A ty kiedykolwiek wywiązywałeś się na czas ze swoich obowiązków?
   - Na przykład teraz?
   - Znając ciebie, to będzie pierwszy i ostatni raz. Zwłaszcza, że chodzi o grubą kasę.
   - W jednym się zgadzamy, braciszku.
***
   Levy miała silnego doła.
   Gajeel powiedział, że przysparza kłopotów. To była szczera prawda i niebieskowłosa  dobrze o tym wiedziała. Nie chciała być bezużyteczna. Dlatego po Igrzyskach tak ciężko trenowała – dla niego. Żeby móc pójść z nim na misję. Żeby wreszcie w czymś pomóc.
   Zaczęła szybciej rozczesywać włosy. Nie może teraz się nad sobą użalać! Misja nie jest jeszcze zakończona. Udowodni mu jeszcze, że potrafi sama o siebie zadbać.
   Gdy skończyła i wyszła z łazienki, czekał na nią tylko Lily.
   - Gdzie jest Gajeel? – spytała kotka.
   - Przed domem. Kazał przekazać, żebyś szybko się ubrała i dołączyła do niego. Podczas wczorajszego pobytu w gospodzie zlokalizował  dom przywódcy szajki, którą mamy unieszkodliwić – odpowiedział Lily.
   - Ah… Um – Levy kiwnęła głową i poszła do przedpokoju razem z Lilym. Ubrała kurtkę i szalik, po czym wyszła przed dom.
   W łazience nie było okna, więc nie wiedziała, że zaczął padać śnieg. Gdy wyszła na zewnątrz, na nos spadł jej mały, biały kryształek. Kichnęła, co zwróciło uwagę Gajeela stojącego obok.
   - Nareszcie założył kurtkę – przemknęło Levy przez głowę. Rzeczywiście czarnowłosy miał na sobie równie czarny płaszcz. Minął niebieskowłosą i zaczął iść w sobie znanym kierunku.
   - No chodź – mruknął, kiedy Levy nadal pozostała w miejscu. Dziewczyna otrząsnęła się i potruchtała za nim.
   Co miała poradzić, że nie ważne w jakiej scenerii i sytuacji widok Gajeela tak ją hipnotyzował? Szczególnie teraz, kiedy zapatrzyła się, jak płatki śniegu opadają na jego włosy, sprawiając, że wyglądały jak czarna choinka.
   Zanosiło się na kolejny milczący spacer.
***
   - Hej, co to ma być?! – wykrzyknęła Lucy.
   Razem z Natsu, Gray’em i Erzą była na misji. Mieli złapać jakiegoś maga, który uciekł z więzienia. Spotkali go w tawernie spod ciemnej gwiazdy i tam go załatwili. Oczywiście chłopaki niemal rozwalili cały budynek, więc cała drużyna musiała obiecać, że oddadzą tyle ze swojego wynagrodzenia, ile trzeba zapłacić za szkody. Erza wyszła, żeby odtransportować zbiega do celi, a Lucy razem z chłopakami już miała wyjść, kiedy blondynka zauważyła coś na ścianie. To była przybita do słupa podtrzymującego dach kartka z opisaną misją. Na obrazku wyraźnie było widać twarz jej niebieskowłosej przyjaciółki.
   - Co Levy robi na karcie misji?! – krzyknęła, a Natsu i Gray zbliżyli się do niej, żeby odczytać co jest napisane na kartce.
   - Ktoś wyznaczył za jej złapanie pięćset tysięcy kryształów! – wykrzyknął Gray.
   - Ale Levy przecież nic nie zrobiła! – oburzył się Natsu.
   - To na pewno nie jest legalna misja – powiedziała Lucy. Zwróciła się do właściciela tawerny:
   - Przepraszam, to pan tu przybił tą kartkę?
   - Nie, to nie ja – odpowiedział właściciel opryskliwie. – Jakiś gbur zrobił to dziś w nocy. Uznałem, że to jakiś groźny mag, którego trzeba dostarczyć do więzienia. Niech pani popatrzy – wskazał na dół kartki – misję wyznaczył członek Rady Magicznej.
   Rzeczywiście pod spodem widniało nazwisko „Teuchi Yurid” oraz tytuł „czwartego członka Rady Magicznej”.
   - Co to wszystko ma znaczyć? – wybuchnął Natsu, kiedy wyszli z tawerny. – Levy nie jest żadnym zbiegiem!
   - Przede wszystkim musimy o tym powiedzieć mistrzowi. Trzeba zorganizować transport z powrotem – stwierdziła Lucy.
   - Dlaczego transport? – jęknął Natsu. – Na samą myśl robi mi się niedobrze…
   - Przecież nie będziemy iść do Magnolii na piechotę! To dwie godziny drogi, a mamy do przekazania pilną informację! – oburzyła się Lucy.
   - Więc chodźmy, bo zaczyna padać – odezwał się Gray i spojrzał w niebo. – Spytajmy się kogoś, gdzie można kupić jakąś bryczkę.
***
   - Ile jeszcze? – spytała Levy nieśmiało.
   - Już niedaleko – odburknął Gajeel.
   Tak, jak się spodziewała, przez całą drogę nie zamienili ze sobą ani słowa. Z resztą, trochę nie mieli o czym. Levy nie znała żadnych zainteresowań Gajeela prócz treningów z Lilym. Trochę się bała, że ta misja może być pierwszą i ostatnią szansą spędzania z nim czasu. Na samą myśl o tym robiło jej się smutno. Wlepiła wzrok w swoje stopy, pozostawiające odciski w świeżym śniegu. Idąc tak, nie zauważyła, jak Gajeel się zatrzymał i wpadła na niego.
   - Przepraszam – powiedziała szybko, ale Gajeel nawet na nią nie spojrzał. Jego czerwone oczy lustrowały żółty budynek, przed którym się znajdowali. Levy też się przyjrzała. W żadnym pokoju nie paliło się światło, chodź było trochę ciemno.
   - Wygląda na to, że nie ma go w domu – mruknął czarnowłosy.
   - Co robimy? – spytał Lily. – Wchodzimy?
   - Nie wejdziecie – usłyszeli za plecami jasny, dźwięczny głos. Odwrócili się gwałtownie. Gajeel błyskawicznie podszedł do Levy i przyjął postawę do walki.
   Za nimi stał młody mężczyzna w białej masce na oczach. Blond włosy opadały mu na ramiona, które były gęsto pokryte śniegiem. Miał na sobie wyświechtany czerwony płaszcz i buty na pozłacanych obcasach. Na jego prawym ramieniu siedział kruk o przenikliwie niebieskich oczach. Levy rozpoznała czarnego zwierzaka. Przypomniała sobie to dziwne uczucie, kiedy odleciał. Jakby wraz z odlotem zabrał jakąś część jej świadomości.
   - Czego chcesz? – warknął Gajeel. – Jesteś właścicielem tego domu?
   W odpowiedzi blondyn roześmiał się.
   - Właściciel tego domu nie żyje już od kilku godzin. Wygląda na to, że ten dom jest jakiś przeklęty. Wiedziałeś, że rok temu zginęła tu też inna osoba? A wiedziałeś, że także my staliśmy za jej śmiercią?
   Gajeel zacisnął pięści. Ten koleś na pewno nie był zwykłym bandytą. Potężna magia aż z niego wyciekała, wprawiając w drżenie wirujące w powietrzu płatki śniegu oraz szyby w niektórych oknach.
   - I znów przeznaczenie się dopełniło. Bądź spokojny. Twoja śmierć nie będzie zbyt bolesna. W przeciwieństwie do tortur, które będzie musiała przeżyć ta mała – na przystojnej twarzy blondyna zagościł nieludzki uśmiech. Levy przestraszyła się. W jego oczach widać było rządzę mordu.
   Gajeel szybko analizował sytuację. Ten koleś na pewno był silny – z pewnością silniejszy od tamtych dwóch oprychów, którzy chcieli porwać Levy. Ukradkiem spojrzał się za siebie i zamarł. Zza obu boków domu wychynęli kolejni dwaj mężczyźni. Jeden był pokryty licznymi bliznami, miał rozczochrane, jasne włosy i piwne oczy, w których tliła się nienawiść. Drugi był jeszcze małym chłopcem – wyglądał na jedenaście, dwanaście lat. Czarna grzywka opadała mu na oczy, a w ręku trzymał sztylet. Byli otoczeni, nie miał co do tego wątpliwości. Ukradkiem spojrzał w górę. Stał dość blisko dachówki domu. Lily podążył za jego wzrokiem i natychmiast pojął, co Gajeel zamierzał zrobić. Delikatnie rozwinął skrzydła.
   - Nie ruszaj się! – wrzasnął piwnooki do kota.
   - To jak będzie? – odezwał się blondyn w masce. – Poddacie się dobrowolnie, czy będziemy musieli was obezwładnić?
   W odpowiedzi Gajeel tylko wyszczerzył się w uśmiechu. Zanim trzej mężczyźni zdążyli cokolwiek zrobić, złapał Levy w pół i odbił się od ziemi, używając swojej magii. Lily uniósł się w powietrze z zadziwiającą szybkością. Gajeel w locie zerwał dachówki, które pospadały mężczyznom na głowy, a kotek złapał go za kurtkę i cała trójka uniosła się ponad dachami domów.
   - Masz jakiś plan?! – Lily musiał przekrzykiwać pęd powietrza.
   - Po prostu leć do przodu! – odkrzyknął Gajeel. Lekko podrzucił Levy do góry i usadowił sobie dziewczynę w ramionach. Spojrzał się do tyłu. Tak jak podejrzewał, zaczęli gonić go ulicami. Lecz nie było z nimi tamtego dwunastolatka.
   Wtem coś śmignęło mu przed oczami. Przycisnął Levy mocniej do siebie.
   - Lily, uwa… - zanim zdążył krzyknąć, już spadali w dół.
***
     Levy wrzasnęła. Widziała, jak nagle nad Lily’m pojawił się czarnowłosy chłopak ze sztyletem w ręku. Błyskawicznie podciął prawe skrzydło kota i zniknął. Lily wydał zduszony okrzyk, a krople krwi spadły na twarz dziewczyny. Tuż przed upadkiem Gajeel obrócił się plecami do ziemi i wylądowali na środku ulicy z wielkim hukiem. Ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony, a na miejscu natychmiast zjawili się trzej mężczyźni. Levy podniosła się na kolana. Nieopodal leżał Lily. Jego skrzydło mocno krwawiło i było wygięte pod nienaturalnym kątem. Levy chciała do niego podbiec, ale drogę zagrodził jej czarnowłosy. Spojrzał na kotka z pogardą i podniósł go do góry za głowę. Lily jęknął.
   Levy chciała coś zrobić, ale bała się, że jeśli rzuci jakieś zaklęcie, może trafić w Lily’ego. Spojrzała się do tyłu – Gajeel podniósł się z ziemi. Jego kurtka była rozdarta na plecach, ale wyglądało tylko na otarcie. Naprzeciwko niego stali dwaj blondyni, którzy najwyraźniej szykowali się do ataku. Na ramieniu mężczyzny w masce przysiadł niebieskooki kruk.
   Czarnowłosy rzucił Lily’m o chodnik i błyskawicznie zaatakował Levy.
   - Tetsuryuu Ken!
   Sztylet chłopaka zderzył się z zamienionym w miecz ramieniem Gajeela. Levy spojrzała się do tyłu. Blondyn rzucił się na nich, zapalając swoje dłonie czarno – żółtym ogniem.
   -  Soliddo Scuripto! Fire Arrow! – krzyknęła i skierowała zaklęcie w głowę nieprzyjaciela. Blondyn odbił ją, ale to dało Gajeelowi wystarczająco dużo czasu, żeby zamachnąć się na niego ramieniem. Levy spojrzała na blondyna w masce. Stał z boku i mamrotał coś do siebie z dwoma palcami położonymi na ustach.
   - Soliddo Scuripto! Ice! – lodowa strzała popędziła w kierunku mężczyzny, jednak przeszła przez jego ciało, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Levy zamarła. Jakiej, do cholery, on magii używa?
   Prawie trafił w nią ognisty pocisk. Znów uratowało ją ramię Gajeela.
   - Nie rozpraszaj się! – krzyknął. – Nim zajmiemy się później!
   Odparł kolejny pocisk. Blondyn ciskał nimi raz po raz, podczas gdy czarnowłosy chłopak znikał i pojawiał się na przemian, tnąc swoim sztyletem gdzie popadnie. Levy już kilka razy odparła jego atak skryptem tarczy. Nagle wpadła na pewien pomysł. Skierowała zaklęcie w stronę blondyna.
   - Soliddo Scuripto! Rope! – z jej dłoni wystrzelił sznur, który oplótł nogi mężczyzny. Blondyn przewrócił się na twarz.
   - Gajeel, teraz! – krzyknęła Levy. Gajeel zamachnął się, celując w głowę.
   Blondyn złapał miecz rękami.
   W tym samym momencie czarnowłosy wbił sztylet w ramię Gajeela.
   Levy nagle poczuła chłód na całym ciele. Spojrzała się w stronę zamaskowanego mężczyzny i zamarła. W jego ręce kruk złożył jakąś czarną kulkę lśniącą niebieskim blaskiem. Mężczyzna uśmiechnął się szaleńczo i pstryknął palcami, między którymi ułożona była kulka.
   Przedmiot wystrzelił z jego rąk niczym pocisk z karabinu. Był wycelowany prosto w pierś Gajeela, który odwrócił głowę w stronę czarnowłosego chłopaka. Wiedziała, że nie widzi pocisku i nie zdąży zareagować. Zebrała w sobie wszystkie uczucia – cały strach przed tymi mężczyznami, całą euforię związaną z wspólną walką z Gajeelem, całe swoje małe pokłady odwagi… i wreszcie całą miłość do tego metalożernego głupka, który zawsze ją chronił.
   Kulka trafiła ją w skroń i przeszyła jej głowę na wylot.
***
   Coś z głuchym odgłosem upadło obok Gajeela, kiedy udało mu się odepchnąć od siebie czarnowłosego. Spojrzał się w tamtą stronę.
   W jednej chwili przestał czuć cokolwiek.
   Widział tylko Levy leżącą na ziemi i krew wypływającą z przedziurawionej skroni.
   - Le… vy? – chwycił dziewczynę w ramiona. Jak przez mgłę słyszał krzyki mężczyzn. Nazywali kogoś debilem.
   Levy otworzyła oczy.
   - Gajeel… cieszę się… że nic ci nie jest… - z jej ust wypłynęła strużka krwi.
   - Levy, nie! Nie umieraj mi tu! – krzyczał Gajeel. Potrząsnął dziewczyną.
   - Wiesz… zawsze chciałam ci to powiedzieć… chyba teraz mogę?
   - Nic nie mów! Wszystko będzie dobrze!
   - Kocham cię, Gajeel…
   Próbowała dotknąć jego twarzy, ale ręka opadła jej w połowie ruchu. Powoli zamknęła oczy. Uśmiechnęła się.
   - Kocham… cię…
   Przestała oddychać.  

3 komentarze:

  1. Notka wywołała we mnie sporo emocji ;_;
    Rozdział mi się podobał, miło się czytało i ogólnie piszesz naprawdę dobrze.
    Yuno taka szczęśliwa, dużo weny życzy! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę się tego spodziewałam, ale w jakimś stopniu i tak mnie zaskoczyłaś. Choć ten blog na początku zapowiadał się typowym fanficiem ff o parze Galevy, to poszłaś w zupełnie innym kierunku, który nawet przypadł mi do gustu :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń