Rozdział siódmy – Wojna
Kocham ją. Czemu tak późno to zauważyłem…?
Levy zacisnęła dłonie mocniej na koszuli
Gajeela. Czy to był jego głos? Ale to
niemożliwe, przecież nic nie powiedział…
Gajeel jakby zorientował się, że coś jest
nie tak, bo zwolnił uścisk i odsunął się od dziewczyny. Gdy podniósł głowę i
spojrzał w okno, dostrzegła rumieńce na jego twarzy.
- Mimo wszystko nie powinnaś tu być –
odezwał się po chwili. – Odprowadzę cię, ok?
Levy kiwnęła głową w zamyśleniu. Coś, co
usłyszała… Co to mogło być?
Gajeel rzucił jej kurtkę na kanapę.
- No dalej, ubierz się – burknął. – Powinno
już wyschnąć.
- Dziękuję – odpowiedziała niepewnie. No i
gdzie się podziała tamta chwila? Przez te kilka minut w jego objęciach poczuła
się tak, jakby nigdy nie straciła pamięci. Wszelkie problemy zniknęły.
Wiedziała już kim jest i gdzie jest jej miejsce. Nie miała żadnych wątpliwości,
że to ciało i ta dusza należą tylko do niej. A więc dlaczego znów czuje się
tak, jak przedtem – zagubiona i pełna wątpliwości?
Trzymała kurtkę w kruchych, bladych dłoniach
i patrzyła na nią beznamiętnym wzrokiem. Gdzie jest tamto ciepło?
Gajeel zniecierpliwił się i wyszarpnął jej
kurtkę z rąk. Zanim zdążyła zaprotestować, cisnął jej ubraniem w twarz.
- Powiedziałem, żebyś się ubierała, a nie
patrzyła się na to jak na jedzenie, którego nie lubisz! – wykrzyknął i
poczłapał do przedpokoju. – Dołącz do mnie, kiedy w końcu się zdecydujesz, czy
chcesz tą kurtkę zjeść czy ubrać!
Levy popatrzyła na jego plecy, oniemiała, a
po chwili roześmiała się cicho. Szybko ubrała kurtkę i potruchtała do drzwi.
Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego wcześniej się w nim zakochała.
***
Korytarz był tak jasny, że zwykły człowiek
mógłby oślepnąć. Wszystko było białe jak śnieg – marmurowa posadzka, wysoki
sufit, ściany i kolumny po bokach. Na szczęście zwykli ludzie nie mieli wstępu
na ten korytarz.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się głuchy
odgłos kroków. Po chwili znalazł się w nim jegomość równie biały, jak podłoga,
po której stąpał bosymi stopami. Od ścian wyróżniała go jedynie karmelowa skóra
pokryta bliznami i krótkie blond włosy. Śnieżnobiała szata bez rękawów lekko
falowała pod wpływem ruchu. Jego zielone oczy zatrzymywały się w każdym kącie
między kolumnami. Na pewno wyczuł czyjąś obecność i nie był to jeden z jego
towarzyszy.
- Kto tu jest?! – wykrzyknął, a jego głos
odbił się echem od kolumn. – Pokaż się!
- Ach, ten debil nigdy jej tego nie powie.
Na co ja liczyłam - kobiecy szept owionął go niczym wiosenny wiatr. Obrócił się
gwałtownie i dostrzegł klęczącą przy wejściu postać. Miała drobną figurę i
podobną do niego szatę. Była boso, a jej stopy były brudne i obtarte. Klęczała
tyłem do niego i trzymała coś w dłoniach. Wstrzymał oddech, kiedy ujrzał jej
włosy. Jedno pasmo było długie do pasa, inne sięgało tylko łopatek, a jeszcze
inne przylegało do głowy. Koloru nie dało się określić – wyglądało to jak stara
paleta jakiegoś niezdecydowanego malarza. Tu i tam widać było małe plamki
czerni, brązu, czerwieni, żółci, a nawet zieleni czy różu.
- Panna Mirai? – spytał niepewnie. Słyszał o
Prastarych, którzy już tak długo przybierali wygląd zmarłych, że zapomnieli,
jak naprawdę kiedyś wyglądali. Słyszał też o Mirai, jednej z Prastarych, która
miała na koncie już parę wykroczeń i zawsze sprawiała wrażenie, jakby
cierpiała. Ale nie spodziewał się tak żałosnego widoku. Ta kobieta wyglądała
jak cień – poplamiona szata zwisała na chudych ramionach, a kościste nogi
drżały z zimna.
- Czas trochę pomóc – odezwała się, po czym
z jej rak wytrysnęło błękitne światło. Rozpoznał je i chwycił dziewczynę za
ramię.
- Hej, zaczekaj! Nie wolno nam pomagać
żywym!
Kobieta powoli odwróciła głowę w jego
stronę. Omal go nie odrzuciło z przerażenia. Mirai nie miała twarzy. Tam gdzie
powinny być oczy, nos i usta ziała przestrzeń tak czarna i zimna, że
przywodziła na myśl przestrzeń kosmiczną.
- Nam? – jej głos dochodził jakby z głębi
czarnej dziury. – Ja nie jestem jedną z was. Już nie. – Ramiączko jej szaty
delikatnie osunęło się na łokieć i ujrzał na jej plecach dwie głębokie, czarne
i napuchnięte szramy.
- Jeśli upadłaś, to czemu wciąż tu jesteś? –
spytał wstrząśnięty. Spojrzał na jej dłonie i ujrzał wielką perłę, po której
przesuwały się obrazy. Dostrzegł w nich niebieskowłosą, którą śledził za życia
razem z bratem i obejmującego ją czarnowłosego maga. Do jego uszu dotarł szept
Smoczego Zabójcy.
- Ty zdradzasz jego myśli tej dziewczynie! –
zmusił się do ponownego spojrzenia w ciemną przestrzeń. – Masz natychmiast
przestać!
- A od kiedy to świeżak rozkazuje Prastarej?
– w głosie Mirai słychać było drwinę. – Bycie Upadłą jest miłe. Chodzę gdzie
chcę, robię co chcę i nikt nie ma prawa mi tego zabronić. A ta dziewczyna jest
moim eksperymentem. Pozwoliłam jej żyć i nie moja wina, że dlatego odcięto mi
skrzydła. Ale postawiłam warunki. Jeden już się spełnił, tylko idiota w którym
się zakochała boi się uczuć. Ubzdurał sobie, że uczucia to coś dla frajerów i
on ich nie potrzebuje. Dołączenie do gildii trochę go zmieniło, ale nadal nie
chce dopuścić do siebie najważniejszego uczucia – miłości. Dlatego w życiu nie
powie na głos, że ją kocha. Jest zbyt uparty.
- Dlatego ujawniasz jego myśli. Rozumiem
twoje postępowanie, ale mimo wszystko jest to niezgodne z naszymi prawami. –
Blondyn nadal nie puszczał ramienia Mirai. Uparcie patrzył w otchłań. – Sama
powiedziałaś, że nie jesteś już jedną z nas. Dlatego mam pełne prawo ci
rozkazywać! Wynoś się, demonie! To moje ostatnie ostrzeżenie!
- Do czego to doszło, żeby świeżak musiał
się nade mną litować. – Mirai zaczęła znikać. – Wiem, że mógłbyś w każdej
chwili wezwać posiłki, a oni nie pozwoliliby mi tak łatwo odejść.
- Wierzę w ciebie, panno Mirai. Mam
nadzieję, że przypomnisz sobie swoją twarz.
Przez kilka sekund czarna otchłań zmieniła
się w piękną dziewczynę o fiołkowych oczach, delikatnych rysach i włosach tak
jasnych, że zdawały się emanować żywym światłem. Drobne, wąskie wargi ułożyły
się w niezwykły uśmiech.
- Tak strasznie się cieszę, że ktoś jeszcze
we mnie wierzy.
Po tych słowach całkiem zniknęła. Tylko w
sercu Kanaty pozostał ten blady, smutny uśmiech.
***
Czemu na nią nakrzyczał?
Bo za nic nie mógł poukładać sobie tego
wszystkiego w głowie.
Czemu mimo że był niemiły, ona teraz tak się
do niego klei?
Westchnął. Nigdy nie zrozumie kobiet.
Zamieć ustała, ale mróz dawał się we znaki.
Otulona kurką Levy przylgnęła do ramienia Gajeela, zapewniając sobie dodatkowe
źródło ciepła. Gajeel nie odmawiał. Nie teraz, kiedy w końcu przyznał sam przed
sobą, że się w niej zakochał.
Dziwne
jest, że dopiero po utracie czegoś można zauważyć, jak bardzo się to coś ceniło
i jak strasznie tego brak. Na razie jednak Levy wydawała się szczęśliwa w jego
towarzystwie. Droga do Wróżkowych Wzgórz przebiegła im w milczeniu. Nie była to
jednak krępująca cisza, lub taka, która zwiastuje burzę i przy której zawsze
coś wisi w powietrzu. To była cisza ze światła. Przepełniona ciepłem mimo
mroźnej nocy.
Levy nie czuła potrzeby odezwania się.
Przestała rozmyślać nad tym, co usłyszała i o wielu innych troskach. Myślała
tylko, że krok za krokiem zbliżają się do akademika i niedługo będzie musiała
pożegnać się z Gajeelem. Nie wiedziała nawet, czy zdoła zasnąć w jej własnym,
ale teraz tak dla niej obcym mieszkaniu. Bez niego w pobliżu czuła się niepewna
i zagubiona, niedawno to sobie uświadomiła.
W końcu z ociąganiem dotarli tuż pod drzwi
akademika. Gajeel zerknął na okna. Nigdzie nie było zapalonego światła.
Naturalnie, było już koło północy.
- No, idź – mruknął, a Levy w końcu puściła
jego ramię.
- Zobaczymy się jutro? – spytała i
popatrzyła na niego z nadzieją. Na policzki chłopaka wstąpił delikatny
rumieniec.
- Może – odparł, nie patrząc na nią.
- Obiecaj – szepnęła po chwili ciszy i
szarpnęła go za rękaw. Prychnął.
- Ok, zrozumiałem. Będę jutro w gildii,
pasuje? – zmusił się do spojrzenia w dół na dziewczynę. Uśmiechnęła się, lekko
przymykając oczy.
- Dzięki za dzisiaj. Naprawdę mi pomogłeś.
- Niby w czym?
- W odnalezieniu siebie.
To ciepłe spojrzenie, ten promienny uśmiech…
Levy zamknęła powieki i położyła dłoń na jego ramieniu. Gajeel pochylił się.
Dziewczyna wspięła się na palce. Ich twarze dzieliło już tylko kilka
centymetrów…
Wielkie drzwi akademika otwarły się z hukiem
i wyskoczyła z nich Erza. Ich głowy natychmiast zwróciły się w tamtą stronę.
Nie minęło kilka sekund, a Gajeel już rył plecami w śniegu parę metrów dalej,
znokautowany kopniakiem w twarz przez Tytanię. Wystraszona Levy została
natomiast wciągnięta za próg.
- To jest żeński akademik! – wrzasnęła Erza, gdy Gajeel z trudem zaczął
podnosić się z ziemi. – Chłopaki nie mają tu prawa wstępu! Zrozumiano?! – i nie
czekając na odpowiedź zatrzasnęła drzwi z jeszcze większym hukiem, niż przy
otwarciu. Gajeel wzdrygnął się, a potem westchnął i zabrał się do odejścia.
Co on wyprawia, dając się tak ponieść
chwili? Na serio zaczął robić się miękki.
***
Levy leżała na łóżku i patrzyła się uważnie
na sufit, jakby było na nim coś napisane w nieznanym jej języku. Rozmyślała o
wczorajszej nocy.
Nie było wątpliwości, że kiedyś czuła coś do
Gajeela. Ale co teraz? Fakt, przy nim czuła się bezpiecznie i z jej umysłu
znikały wszelkie zmartwienia. Jednak nadal nie była pewna swoich uczuć.
Była troszkę zła na Erzę, która wyskoczyła
nagle, przerywając tak ważną chwilę i do tego bijąc Gajeela. A wyglądała na
taką miłą i spokojną osobę.
Udało jej się zasnąć, ale obudziła się dość
wcześnie – zegar pokazywał kilka minut po ósmej. Miała w planach niedługo iść
do gildii. Przecież Gajeel obiecał jej, że tam będzie. Tylko że miała jakieś
dziwne przeczucie, że może on zapomnieć, olać obietnicę, lub po prostu przyjść
koło południa, a ona będzie czekać bezczynnie.
Ciekawe.
To musiało się dość często zdarzać, jeśli w miarę to pamiętam.
W końcu zerwała się z łóżka i zaczęła
ogarniać swój wygląd. Co z tego, że będzie czekać! Przynajmniej go zobaczy.
Godzinę później przekraczała już nieśmiało
próg gildii. Niektórzy powitali ją okrzykami, ale prawie nie zwracała na nich
uwagi. Wypatrywała czarnej czupryny, czy chociażby małego czarnego kotka z
mieczem.
W końcu zauważyła go przy najdalszym stole.
Ułożył głowę na ramionach i spał, trzymając w ustach widelec. Obok niej
przeleciał Lily z kartką w łapkach.
- Zobacz, to się nadaje – usłyszała głos
kotka, który próbował zmusić Gajeela, żeby spojrzał na zlecenie. – Jest w
obrębie naszego miasta.
- Zabieraj to – burknął Gajeel, przeżuwając
widelec. – Nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
- Ale niedługo zabraknie nam na czynsz! –
oburzył się Lily. – Ogarnij się wreszcie! Za tamtą misję nie dostaliśmy nawet
złamanego kryształu, kiedy zleceniodawca dowiedział się, że ktoś inny odwalił
za nas robotę. Co się z tobą dzieje?
Levy nieśmiało dosiadła się do nich.
- Zgadzam się z Lily’m – powiedziała, a
Gajeel zwrócił wzrok w jej stronę. – Jeśli martwisz się ostatnimi wydarzeniami…
- Nie martwię się – burknął Gajeel i połknął
widelec.
- No więc powinieneś zająć się sobą! – Levy
kontynuowała niezrażona. – Przecież wiesz, że Lily chce dla ciebie jak
najlepiej. Weź tą misję, Gajeel. – tym razem już poprosiła. Gajeel przez chwilę
patrzył na nią, a potem westchnął.
- No dobra, bierzemy to – mruknął i wstał. W
tym momencie do gildii wpadła Erza.
- Levy, Gajeel! Chodźcie szybko! – zawołała
ku zdumieniu pozostałych. Chcąc nie chcąc poszli za czerwonowłosą ulicą aż do
pewnego zaułka. Za nimi przyleciał niespokojny Lily. Czekali już tam na nich
Natsu, Lucy i Gray.
- Możesz nam w końcu wyjaśnić, o co chodzi?
– spytał zniecierpliwiony Gajeel, ale Erza nie odpowiedziała, tylko otworzyła
klapę najbliższego śmietnika.
- Natsu, pomóż mi – powiedziała z ponurą
miną. Śmietnik był wysoki – sięgał Tytanii do ramion. Z pomocą Salamandra udało
jej się wyjąć coś ze spodu kosza.
Levy wydała zduszony okrzyk i zakryła usta
dłońmi, a Gajeel gwałtownie wciągnął powietrze. W ramionach Erzy spoczywało
bezwładnie ludzkie ciało. Był to blondyn o skórze pokrytej bliznami. W
odsłoniętej piersi ziała głęboka rana, a kamizelka była brudna od zaschniętej
krwi.
- To… To jeden z tych braci, których wtedy
przepuściliśmy! – wykrzyknął Lily, nie kryjąc zdumienia i przerażenia. –
Okrutne.
- To Lucy go znalazła – powiedziała Erza. –
Chyba specjalnie nam go tutaj podrzucili. Tylko pytanie, po co.
- Ja tylko wyszłam na chwilę, żeby wyrzucić
śmieci… - Lucy ukryła twarz w dłoniach. Natsu popatrzył na nią ze współczuciem.
- Nie ma wątpliwości, tylko ten drań Yurid
mógł zrobić coś takiego – powiedział Gray, z trzaskiem wyłamując sobie palce. –
Mam straszną ochotę mu przypierdolić.
- Zabijanie swojego… To jest nieludzkie –
powiedziała Levy drżącym głosem.
- Ale co z nim zrobimy? – spytał Gajeel. –
Oczywiście, mnie też jest go szkoda – sprostował, kiedy napotkał
oskarżycielskie spojrzenia przyjaciół – ale nie zmienimy faktu, że nie żyje.
- Ja zajmę się organizacją pochówku –
powiedziała Erza. W jej głosie słychać było gorycz i wściekłość. – Zasługuje na
godne miejsce spoczynku.
Wszyscy spuścili głowy, po czym po kolei
każdy wyszedł z zaułka. Gajeel pociągnął za sobą Levy i skręcili w jakąś
zatłoczoną ulicę.
- I co napisze się na grobie? Przecież nikt
nie zna jego imienia – mruczał do siebie. – Cholera, to jeszcze bardziej
utwierdza mnie w przekonaniu, żeby nie brać żadnej misji. Przecież nadal
szukamy Rosalie – san!
Levy otworzyła usta, ale zawahała się.
Gajeel jednak to zauważył.
- Co jest? – zapytał wprost. Levy skuliła
się, ale potem odetchnęła i zaczęła mówić o swoim przebudzeniu w Snake Treasure
i jak była bita przez Ayaku.
- Nic mu nie zrobiłam… Myślę, że ta gildia
przyjmuje tylko takich jak on. I dlatego martwię się o Rosalie – san. – Nadal
nie odważyła się nazwać ją „mama”.
***
Szybkie kroki Yurida odbijały się echem od
wilgotnych ścian jaskini. Nie miał czasu do stracenia – nareszcie, po tylu
dniach udało mu się wycisnąć z tej szmaty znaczenie ostatniego znaku. Tunel był
długi i ciemny, ale on nie zważał na potknięcia czy niewyraźne szepty
przepływające mu koło ucha. Nie miał nawet czasu zapalić choćby najmniejszy
płomyczek. Po tylu latach wreszcie dopiął swego! Zaklęcie potężniejsze nawet od
Etherionu będzie w jego posiadaniu! Nikt już nie stanie mu na drodze!
Około metra za nim trochę wolniej szedł
Ayaku. Też chciałby poruszać się tak szybko jak mistrz, ale ograniczał go
balast. Za nim po kamieniach cicho szurały nogi Rosalie. Cholera, czemu musieli
ją zabierać? Przecież w końcu wydusili z niej znaczenie znaków, po co im
jeszcze potrzebna? Zwłaszcza, że była nieprzytomna.
Yurid w końcu dotarł do kamiennych wrót.
Znaki zgadzały się kropka w kropkę. Z podnieceniem w głosie zaczął wypowiadać
ich znaczenie w obcym języku. Znaki po kolei zapalały się na fioletowo i złoto,
aż doszedł do końca. Ostatni wypowiedziany znak zalśnił złotym kolorem… lecz
wrota się nie otworzyły. Yurid popatrzył na znaki wyryte na wrotach i na jego
pergaminie. Dwa znaki na kamiennych drzwiach nadal się nie zaświeciły, a Yurid
nie posiadał ich na pergaminie. Po chwili dołączył do niego Ayaku, a znaki
zgasły.
- Obudź tą sukę – warknął Yurid. Ayaku
posłusznie rzucił Rosalie na ziemię i złapał ją za nadgarstek. Zamachnął się
sztyletem i Rosalie oprzytomniała z krzykiem. Ayaku przeciął jej żyłę, z której
zaczęła lecieć krew.
- Miałaś przetłumaczyć wszystkie znaki – Yurid z wściekłością pogniótł pergamin.
- Miałam przetłumaczyć wszystkie znaki na tym papierze – odcięła się Rosalie,
uśmiechając się z satysfakcją. – Znaki które wyryłam ja to już co innego. To
twoja wina, że miałeś starą kopię.
W srebrnowłosym zagotowało się ze złości.
Chciał kopnąć kobietę w twarz, ale zatrzymał się. Z ust Rosalie potoczyły się
szeptem dwa słowa:
- Patronat…
upadłego…
Naraz obok nich zapłonęło złote światełko.
Za nim zapaliły się kolejne, prowadzące do wyjścia.
- Co miało znaczyć to zaklęcie?! Gadaj! –
krzyknął Yurid i znów uniósł nogę, żeby kopnąć niebieskowłosą. Wtem tunelem
wstrząsnęło, a światełka poszerzyły swój płomień i zaczęły palić ziemię wokół
nich. Rosalie uśmiechnęła się szeroko.
- Co się dzieje, mistrzu?! – Ayaku próbował
przekrzyczeć huk spadających w oddali kamieni i ryk płomieni, ale Yurid go nie
słyszał. Patrzył na złoty ogień z przerażeniem w oczach. Jeśli to miejsce
spłonie, już nigdy nie odnajdzie Ognia!
- Soliddo
Scuripto! Water! – wykrzyknął i skierował strumień wody na płomień, lecz
bez skutku. Płomienie rozchyliły się tylko na chwilę. Za nimi widoczna była
jakaś postać.
- Heeeil! Tutaj! – odwrócił głowę na dźwięk
krzyku Rosalie. W tym momencie postać przesadziła rozszalałe płomienie i z
całej siły uderzyła go w twarz. Twardo wylądował na ziemi. Zamroczyło go, ale
natychmiast się podniósł. Zobaczył, jak Ayaku ciągnie Rosalie za włosy i
przystawia jej sztylet do szyi. Przed nim stał wysoki, kasztanowłosy mężczyzna.
Ramiona miał pokryte skorupą z ziemi. Yurid zaszedł go od tyłu.
- Wygląda na to, że nie masz już gdzie uciec
– powiedział zaczepnie. Heil odwrócił głowę w jego stronę. Osmalona twarz
wyglądała trochę śmiesznie, ale w oczach czaiła się chęć mordu.
- A może jak cię złapiemy, to ta suka
wreszcie powie całą prawdę? – Ayaku uśmiechnął się złowieszczo i szarpnął włosy
Rosalie. Kobieta jęknęła.
- Puszczaj ją – powiedział Heil niskim,
przepełnionym groźbą tonem. Yurid skryptem przyzwał do ręki czarny sztylet.
- Bo co? – Ayaku widząc poczynania mistrza,
wziął niebieskowłosą za rozcięty nadgarstek i zlizał z niego krew. – Tylko się
ruszysz, a ona zginie.
Heil zacisnął pięści. Yurid podszedł bliżej
niego. Nagle złapał jego rękę i wykręcił ją, a sztylet przystawił do szyi.
- Gadaj, albo poderżnę mu gardło! – krzyknął
Yurid. – Jak odczytuje się dwa pozostałe znaki?
Ku jego zdziwieniu Rosalie wyszczerzyła się
w uśmiechu. Poczuł, jak coś pokrywa szyję Heila i zatrzymuje sztylet w miejscu.
Heil pokrył swoją skórę skorupą z ziemi i pochylił się, a sztylet jedynie
przejechał po nim, skrzypiąc na chropowatej powierzchni. Szarpnął ręką i
oswobodził ją, a potem wycelował cios w brzuch Yurida. Srebrnowłosy zgiął się
wpół i splunął krwią.
- Sekretna
technika: Uderzenie ki – powiedział Heil. Yurid zacisnął zęby.
- Mojego męża nie tak łatwo pokonać –
powiedziała Rosalie z uśmiechem.
***
Ulicą wstrząsnął wybuch. Levy omal się nie
przewróciła, ale Gajeel ją podtrzymał. Spojrzał w kierunku, skąd doszedł go
huk. Na polanie za bramami miasta dało się zauważyć dym.
- Idziemy tam – powiedział bez wahania, a
Lily kiwnął główką.
- Ja też idę – powiedziała Levy. Gajeel
zatrzymał się i położył dłonie na jej ramionach.
- Ty zostajesz – powiedział stanowczo. –
Pomyśl trochę. Nadal nie jesteś w stanie używać magii. Będziesz tylko zawadą.
Levy coś ukuło w piersi na te słowa.
Spuściła głowę.
- Wiem – powiedziała cicho. Gajeel stał przy
niej jeszcze chwilę, a potem porwał Lily’ego i pobiegł w stronę dymu. Natomiast
Levy odczekała, aż zniknie za rogiem i pobiegła za nim. Skoro nie zauważył jej,
gdy szła za nim do jego domu, to nie zauważy i teraz.
***
Erza miała jakieś złe przeczucia co do tego
wybuchu. Razem z Gray’em i Lucy już prawie dotarła do bramy. Pierwszy na
miejscu jak zawsze będzie Natsu – ten napaleniec poleciał już dawno na polanę
za pośrednictwem Happy’ego.
- O, już lepiej widać tamtą polanę – odezwał
się Gray. – Patrz, złoty ogień!
Rzeczywiście, po trawie rozprzestrzeniały
się powoli błyszczące, ciemnożółte płomienie. Nagle, gdy były już tylko kilka
metrów od miasta, zatrzymały się.
- To nie są zwykłe płomienie – powiedziała
Erza. – To bardzo stare zaklęcie przekazywane w klanach żywiołowych z pokolenia
na pokolenie. Patronat Upadłego.
- Na czym to polega? – spytała Lucy, z
większą uwagą wpatrując się w ogień.
- Tylko o tym słyszałam, bo klanów
żywiołowych już prawie nie ma. Wykonuje je dwóch ludzi – Patronus i Upadły.
Kiedy Upadły zostanie na przykład porwany, rozsyła skrawki tego zaklęcia po
ziemi. Szczególnie skuteczne jest to wtedy, gdy Upadłego przenoszą z miejsca na
miejsce. Wtedy skrawki Patronatu mogą doprowadzić Patronusa do porwanej osoby.
Potem wystarczy, żeby obie osoby wypowiedziały formułę zaklęcia i rozpętuje się
piekło. – Erza zmarszczyła brwi. Zaklęcie jest bardzo skuteczne, ale potrzeba
ogromnej mocy magicznej, żeby je wykonać. Kto mógłby tego dokonać?
Nagle ciemna smuga mignęła jej przed oczami
i już po chwili leżała jak długa na chodniku. Przed nią Gajeel także podnosił
się właśnie z ziemi, masując kark.
- Gajeel! Uważałbyś trochę! – fuknęła,
wstała i otrzepała się z kurzu. – Ale dobrze, przyda nam się jeszcze ktoś do
pomocy. Ty też idziesz na tamtą polanę?
- A jak – mruknął. – Mam jakieś złe
przeczucia co do tego wybuchu. No i nie podoba mi się, że ktoś robi demolkę
przed bramami miasta.
- Nie jesteś sam – odrzekła Erza z
uśmiechem. – Biegniemy!
- Salamander już poleciał? – spytał Gajeel,
kiedy już znaleźli się za bramą.
- Zobaczysz, zaraz wleci na kogoś z nas,
wyrzucony w powietrze przez wroga – powiedział Gray z ironią w głosie. Niemal
natychmiast został zgnieciony przez Natsu, który spadł mu na głowę. Lucy
zdążyła w porę się odsunąć i zaśmiała się pod nosem.
- Natsu, co tam widziałeś? – Erza pierwsza
wykazała się zdrowym rozsądkiem.
- Nic kompletnie! Ogień skupia się wokół
dziury w ziemi. Kiedy próbowałem tam wejść, coś mnie odrzuciło!
Gajeel zaczął węszyć. Poczuł znajomy zapach.
- Salamander, czy to…
- Tak, to zapach pani Rosalie – odpowiedział
Natsu. – Jest tam w środku.
- Idziemy – zakomenderował Gajeel i rzucił
się na ścianę ognia, a za nim pozostali magowie.
***
Levy wychyliła się zza bramy, kiedy jej
przyjaciele zniknęli w płomieniach. Jeśli zrobili to z własnej woli, to raczej
nic im nie będzie… Zwłaszcza Natsu, który był odporny na ogień. Niepewnie
podeszła do złotego ognia i wyciągnęła rękę. Była ciekawa, czy parzył, skoro to
ogień magiczny. Płomienie liznęły opuszki jej palców. Nie poczuła nic oprócz
lekkiego ciepła – jakby dotykała rozgrzanej metalowej poręczy. Ogień pod jej
dotykiem zaczął dziwnie drgać, a po chwili ulotnił się, tworząc przejście.
Zaskoczona odsunęła się, a wtedy płomienna ściana znów się zamknęła.
No
dalej! Przecież chcesz im pomóc! Skoro ogień się przed tobą otwiera, to znaczy,
że masz jakiś związek z tym miejscem! Idź!
Ciekawe, czy ten głosik mógł należeć do
poprzedniej Levy. Tak czy siak postanowiła go posłuchać. Wkroczyła w ścianę
złotych płomieni.
***
Ayaku wpatrywał się w napięciu ze swojego
kąta, jak jego mistrz ściera się z członkiem klanu ziemi. Nadal mieli Rosalie
jako zakładniczkę, ale żeby zaczęła gadać, trzeba było najpierw powalić tego
sukinsyna. A to zadanie nie należało do łatwych, nawet jeśli jego przeciwnikiem
był mistrz Yurid. Na czoło srebrnowłosego już wstąpiły pierwsze krople potu, a
Heil patrzył na niego z góry, jak na jakiegoś szczura. W ogóle nie wyglądał na
zmęczonego. Zwłaszcza, że od kilku chwil walka wyglądała tak: Yurid atakował i
ciął sztyletem, a Heil pokrywał miejsce, w które Yurid celował, ziemią i czasem
zadawał ciosy, kiedy srebrnowłosy za bardzo się zbliżył. Ayaku zacisnął pięść
na sztylecie.
- Widzę, że twój mistrzunio sobie nie radzi
– odezwała się Rosalie.
- Cicho bądź, albo coś ci odetnę – syknął
Ayaku. Nagle coś huknęło w oddali i rozległy się krzyki. Ktoś dostał się do
środka mimo ognia!
- Te głosy… - Heil na chwilę się rozproszył.
Yurid natychmiast to wykorzystał. Ciął przez klatkę piersiową Heila, ale ten
zdążył w porę uskoczyć. Skończyło się to tylko na zadraśnięciu.
- Jacyś twoi znajomi? – wydyszał Yurid. –
Nic tu nie pomogą. Tacy jak wy nie pozwolą, żeby tej paniusi coś się stało,
nieprawdaż? – tu spojrzał w stronę Rosalie, która odwzajemniła spojrzenie z
jeszcze większą pogardą. Ayaku wstrzymał oddech. A co jeśli to nie są
przyjaciele Heila? W takim razie są w potrzasku. Sądząc po zbliżających się
głosach, było ich co najmniej pięciu. A skoro byli tak silni, żeby przejść
przez magiczny ogień, to mają kłopoty.
***
Natsu torował im drogę Rykiem, aż trzęsły
się kamienne ściany. Wszędzie był złoty ogień, ale nie było dymu, co ułatwiało
sprawę. Sprawnie pędzili przez tunel. Erzie udało się przełamać zaklęcie
nałożone na wejście. Gajeel niemal cieszył się, że mieli ją na składzie, chodź
nadal był lekko zły za wczoraj. Wydawało się, że rudowłosa czarodziejka
zupełnie już o tym zapomniała, co go niezmiernie wkurzało.
- Ej, tam ktoś jest! – oznajmił Natsu. Zaraz
wpadli do kręgu, do którego ogień nie dosięgał. Na środku kręgu ścierali się
Heil i Yurid. W kącie Gajeel dostrzegł czarnowłosego gówniarza, który
przytrzymywał panią Rosalie. Erza również go dostrzegła. Razem ruszyli na
Ayaku, który wystraszony przystawił swój sztylet do szyi Rosalie.
- N – nie ruszać się! B - bo inaczej ona
zginie! – krzyczał, choć łamał mu się głos. Erza bez słowa podeszła do niego i
wytrąciła mu sztylet z ręki.
- Nie ze mną te numery, szczeniaku. Gajeel,
czyń honory.
- Z przyjemnością. – Gajeel z trzaskiem
wyłamał sobie palce. W jego oczach pojawił się morderczy błysk. Ayaku trząsł
się jak osika. Po chwili otrzymał pierwszy cios.
- Kiedy przeciwnik jest spętany, to jesteś
kozakiem, jakich mało! Cholerny tchórzu! – oddał mu za każdy kopniak, który od
niego otrzymał.
Natsu i pozostali przyłączyli się do Heila i
zawzięcie atakowali Yurida. Erza pomogła pani Rosalie wstać.
- Musi pani stąd uciekać – powiedziała
rudowłosa. – Tu nie jest bezpiecznie.
- Chyba żartujesz – odpowiedziała Rosalie. –
Skoro mój mąż walczy, to muszę tu zostać, żeby go dopingować.
Erza chciała coś powiedzieć, ale wzrok
niebieskowłosej nie znosił sprzeciwu. Westchnęła.
-
Niech pani będzie. A teraz… - nabrała głębokiego wdechu, zamigotała nad nią
wściekła aura. – Gdzie jest ten drań, który pozbawił Levy pamięci?! – wrzasnęła
i rzuciła się na Yurida. Gajeel rozejrzał się po jaskini. Nieprzytomny Ayaku
leżał u jego stóp.
- Nie ma go tu! – krzyknął do Erzy.
Odpowiedzią czarodziejki był atak na Yurida ze zdwojoną siłą.
- Gdzie on jest?! – wrzeszczała. Inni
magowie, nawet Heil, odsunęli się na bezpieczną odległość, widząc, że
dziewczynę ogarnia furia. Bez pamięci obsypywała ciosami srebrnowłosego, który
ledwo nadążał z obroną.
Wtedy ogień za walczącymi rozstąpił się i
wypadła z niego Levy. Gajeel zamarł. Yurid dostrzegł dziewczynę, uskoczył przed
atakiem Erzy i rzucił się na niebieskowłosą. Już miał rozpłatać jej czaszkę,
kiedy spostrzegł, że jedno jej oko świeci się na złoto, a drugie na fioletowo.
Ona wypowiadała znaczenie znaków wyrytych na wrotach!
- Miałaś zostać! – krzyknął Gajeel, ale Levy
była jak w transie. Już nie słyszała niczego, liczyły się tylko wrota i wyryte
w nich znaki. Coś jej mówiło, żeby przestała, ale magia wrót była silniejsza.
- Przestań! – wrzasnęła Rosalie i próbowała
dopaść do Levy, ale tarcza ochronna Yurida zagrodziła jej drogę, tak samo jak i
Erzie. Srebrnowłosy jak urzeczony patrzył się to na dziewczynę, to na wrota, na
których kolejno świeciły się znaki. W końcu zostały już tylko ostatnie dwa.
- Nie! Nie wypowiadaj ich! Nie! – Rosalie
tłukła pięściami w tarczę, ale to nic nie dawało. Za sprawą Erzy już powstawały
na niej pęknięcia, ale czarodziejka wiedziała, że nie zdąży. Levy wypowiedziała
dwa ostatnie znaki, a wrota otwarły się powoli.
***
Levy ocknęła się w ramionach pani Rosalie.
Zobaczyła przed sobą twarz Gajeela.
- Po co tutaj przychodziłaś?! – wrzeszczał
na nią. Skuliła się. – Miałaś zostać w mieście!
- Ja… Co się stało? – spytała zaskoczona, a
potem ujrzała otwarte wrota. Yurid właśnie przez nie przechodził, a Heil i
reszta podnosili się z ziemi.
- Właśnie dlatego… - załkała Rosalie,
mocniej przytulając swoją córkę do piersi. – Właśnie dlatego nie pozwalałam ci
dołączyć do Fairy Tail! Było tyle innych gildii! A teraz… wrota znowu są
otwarte. Znowu ktoś zginie…
Gajeel zmierzył niebieskowłose ponurym
wzrokiem. Levy jeszcze nie widziała w jego oczach tyle zimna.
- Przepraszam – wyszeptała i objęła dłońmi
ramiona Rosalie.
Gajeel odwrócił się i pospieszył do
otwartych wrót. Było tak, jak to opisywała pani Rosalie, a potem Lily – białe
pomieszczenie, a na środku podstawka ze złotą szkatułką. Yurid właśnie do niej
podchodził.
- Nareszcie – powiedział, a jego twarz
wykrzywił szaleńczy grymas. – Po tylu latach… Wreszcie zdobędę Ogień
Yatori’ego!
- Nie dotykaj tego! – krzyknął Heil, ale
było już za późno. Yurid wziął szkatułkę w ręce.
Przez chwilę nic się nie działo. Nagle
jednak błyskawica odrzuciła rękę Yurida od szkatułki, która upadła z głośnym
stuknięciem na podłogę.
- Nie… Nie zapalił się? – spytał Natsu.
- Zapalić się? – prychnął Yurid. – Moja
magiczna moc jest dużo większa od mocy tamtego chłystka. Tyle że broń mnie
odrzuca. Ale spodziewałem się tego.
Rosalie wstała i zostawiła Levy, po czym
podbiegła bliżej wrót. Gdy przebiegła obok kącika w skale, Ayaku nagle otworzył
oczy, błyskawicznie przeteleportował się do niebieskowłosej i zamachnął się
sztyletem. Rozległ się nieludzki wrzask i Rosalie upadła na ziemię. Zaraz
znaleźli się przy niej Heil i Levy. Ayaku teleportował się do swojego mistrza z
odciętą dłonią Rosalie w ręku.
- Ty… Ty łotrze! – wrzasnęła Erza. Gajeel
zacisnął pięści, a Yurid uśmiechnął się. Dotknął powierzchni szkatułki dłonią
Rosalie. Skrzynka otworzyła się i wydostało się z niej złoto – fioletowe
światło, które wstąpiło w Yurida.
Gajeel nie zamierzał dłużej czekać. Z rykiem
wskoczył do pomieszczenia i trzasnął srebrnowłosego w pysk Żelazną Pięścią.
Jednak Yurid stał nieporuszony. Otworzył oczy i spojrzał z pogardą na Smoczego
Zabójcę. Jedno oko lśniło złotem, a drugie fioletem. Gajeel niezrażony obdarzył
srebrnowłosego następnym ciosem, ale Yurid zatrzymał jego pięść, zanim dotarła
do celu. Gajeel poczuł, jak mag skryptów parzy mu palce do kości. Oskoczył,
trzymając się za dłoń. Yurid powoli i majestatycznie opuścił pomieszczenie, a
za nim truchtał podniecony Ayaku z ohydnym uśmiechem na gębie. Dłoń pani Rosalie
została w środku. Ogień Yatori’ego osiedlił się w ciele Yurida na dobre.
- A więc – odezwał się Yurid i uśmiechnął
się złowieszczo – kto teraz mnie zaatakuje?
Nagle cały tunel zadrżał jak powierzchnia
wody po wrzuceniu do niej kamienia. Złoty ogień zgasł tak nagle, jakby ktoś
wyłączył gaz w kuchence. Niektórzy magowie poupadali na kolana. Gajeel, Erza,
Natsu i Gray przytrzymali się ściany. Potężna magia była wszędzie, zakradała
się do ich ciał i umysłów, uniemożliwiała ruch. Ayaku roześmiał się.
-
Przybył, mistrzu – powiedział do Yurida, po czym zniknął.
- To jego magia – powiedział Gajeel, a
pozostali spojrzeli w jego stronę. – Przybył koleś, który pozbawił pamięci
Levy.
- Mój uczeń Shouta jest bardzo utalentowanym
magiem. Szkoda, że nie można tego było powiedzieć o jego bracie – powiedział
Yurid z tryumfalnym uśmiechem. – Ktoś z was odróżnił go może od śmieci w koszu?
Lucy wydała z siebie zduszony okrzyk. Erza
postąpiła krok do przodu i wyprostowała się z trudem.
- Zabijanie swoich jest najgorszą zbrodnią –
powiedziała głośno i wyraźnie, patrząc prosto w oczy srebrnowłosego. – Nawet
więzienie nie będzie dobrą karą. Zginiesz tu i teraz, od mojego miecza!
Przed Yuridem pojawił się cień. Wyszedł z
niego Ayaku, prowadząc za sobą blondwłosego mężczyznę. Na oczach miał fioletową
maskę, ale Gajeel już wiedział, kogo ma przed sobą. Z chrzęstem zacisnął
pięści.
Levy zamarła. W jej myślach pojawił się
dziwny obraz – blondwłosy, uśmiechnięty mężczyzna, celujący w nią małym,
granatowym pociskiem. Przerażona twarz Gajeela. Krew zalewająca jej umysł. A
potem wszystko zrobiło się czarne.
Stała pośrodku tej ciemności, a przed nią
pojawiła się kobieta w białej sukni, wyglądająca tak samo, jak ona.
- Zabij – przemówiła kobieta okropnym, zachrypniętym
i mocnym głosem. – Zabij! Zabij! – jej głos wwiercał się w umysł Levy, stawał
się coraz głośniejszy i przyprawiał o obłęd. Levy upadła na kolana, złapała się
za głowę i zaczęła wrzeszczeć.
Zabij!
Zabij! Zabij!
Usłyszała świst i poczuła nieskończenie
wielki ból w prawej skroni. W oddali usłyszała krzyk Gajeela.
Gajeel ujrzał za to, jak Levy upadła i
zaczęła wić się po ziemi, wrzeszcząc. Natychmiast dopadł do niej i ostrożnie
wziął ją w ramiona. Wczepiła się w niego, jakby się topiła, a on był ostatnią
deską ratunku.
- Ja nie chcę… - powiedziała łamiącym się
głosem. – Powiedz jej, żeby przestała… Ja nie chcę zabijać…
___________________________________________________________
No to tak... Przepraszam za moje lenistwo i za kolejną miesięczną przerwę. Najpierw nie było weny, a później czasu. Pisałam na szybko, więc za wszelkie błędy i nieścisłości możecie mnie karać w komentarzach do woli. W ramach rekompensaty rozdział jest strasznie długi (20 stron O.O) i mam nadzieję, że dotrwaliście do końca. No i hope you like it.